Vola – przewodnik dla początkujących

Dodano: 09.05.2024
Duńska Vola nadała nową twarz współczesnemu prog metalowi, ze swadą łącząc instrumentalną biegłość, ciężar i czarujące wpływy z różnych zakamarków popu. Kwartet prowadzony przez Asgera Myginda jest na scenie nie od wczoraj, ale być może jeszcze na nich nie trafiliście, więc poniżej prezentuję, od których piosenek zacząć. Jeśli wpadną wam w ucho, pokochacie także resztę ich dyskografii.

“Ruby Pool” (“Applause of a Distant Crowd”)

“Applause of a Distant Crowd” było przełomowym punktem w karierze Voli – pod wieloma względami. Przede wszystkim to za sprawą tego albumu Duńczycy opracowali autorski styl, który stał się rozpoznawalny w progmetalowym światku, ale dochodzi tu także aspekt rosnącego street credu. Wydany w drugiej połowie 2018 roku album katapultował ich na nowe poziomy popularności, dzięki czemu zamiast wiecznego wypełniania supportowych slotów zaczęli coraz częściej pełnić rolę headlinerów. Duża rzecz, tym bardziej że krążek jest niezłą woltą w porównaniu do debiutu. Praktycznie wyparowało z niego djentowe chugga chugga, a ciężar – choć wciąż obecny – zastąpiły subtelniejsze formy wyrazu, które na poprzedniku pojawiały się raczej sporadycznie. “Ruby Pool” jest kwintesencją tego stanu rzeczy. Prog metal? A może bardziej progresywny dream pop? Bo piosenka mimo palcołomnego metrum i nakładających się na siebie tekstur dryfuje swobodnie w tradycji bliskiej shoegaze’u. Gitara sennie unosi się nad resztą, sugerując fascynację choćby wczesnym Cocteau Twins, a aksamitna barwa Asgera Myginda nasuwa tropy pokroju Tears for Fears czy nawet A-ha, czyli ejtisowej klasyki popu w najszlachetniejszej odsłonie. Odważny ruch, a do tego taki dobry – podobnie można powiedzieć o reszcie materiału.

“Stray the Skies” (“Inmazes”)

Teraz czas na wspominkę z gatunku prywatnych: w październiku 2016 roku miałem okazję oglądać Volę w roli supportu Katatonii podczas jednego z polskich odcinków ich trasy. Początkowo publika nie sprawiała wrażenia specjalnie zafascynowanej Duńczykami, ale gdy zaczęli grać “Stray the Skies”, wszyscy jakby się ożywili. Może nie wyszła z tego jakaś ekstaza, lecz zauważalny entuzjazm owszem – to dużo jak na support, który wówczas mało kto kojarzył. Nikogo więc nie zdziwi, że z perspektywy czasu wspomniane “Stray the Skies” to jeden z ikonicznych numerów zespołu, a być może nawet największy hit. Zawiera się w nim wszystko, co w Voli najważniejsze: ciężar, nieskrępowana przebojowość oraz przestrzenna melodyka. W warstwie riffowej łatwo wyczuć też jedną z większych inspiracji grupy, Meshuggah, ale nie spodziewajcie się bezmyślnego djentu i nieustannego trącania ósmej struny. Chodzi o kontrast. Bo gdy po szarpanym riffie w zwrotce następuje natchniony refren (znów – jakby nałożyć przester i trochę hałasu na melodie kojarzące się z Tears for Fears), trudno nie uznać, że pomysł tej czwórki na siebie działa idealnie. Ah, jeszcze jedno – wiele bym dał, by mieć na tyle dużo wyobraźni i skonstruować podobnie bajkowe solo syntezatorowe jak to z końcówki kawałka.

“Inside Your Fur” (“Witness”)

Przy ostatniej w dyskografii “Witness” Vola stanęła na rozdrożu. Pokazali światu, co potrafią na “Inmazes”, a przy okazji “Applause of a Distant Crowd” udowodnili, że nie boją się gwałtownych zakrętów. Świetna rzecz, lecz prowokuje pytanie: dokąd iść dalej? Najpewniej zadawał je sobie sam zespół, bo peregrynując nowy kierunek (z czego wyszedł udany materiał) połączyli znane już techniki i nieśmiało dali wejść na piedestał nowościom. Przede wszystkim: jeśli oczekujecie tu bajkowo-chillowej atmosfery “Applause…”, dostaniecie ją, pewnie, lecz w mniejszych dawkach. Na “Witness” Duńczycy znowu eksplorują przede wszystkim ciężarowe rejony, choć nie rezygnują z wrażliwości – stanowiącej, bądź co bądź, jeden z kluczowych elementów ich twórczości. “Inside Your Fur” w całkiem zgrabny sposób podsumowuje nie tylko to, czego możemy spodziewać się po całym albumie, ale i Voli jako odrębnym bycie w progmetalowym światku. Zaczyna się od burzy – wolno puszczony progmetalowy riff leci przed siebie w parze z jaskrawym syntezatorem, a później jest jeszcze lepiej. W zwrotce napięcie zostaje stonowane, gitary zlatują na drugi plan i gdy już słuchacz myśli, że wszystko jasne, znienacka uderza refren z cyklu larger than life – czyżby kłaniało się Deftones? Możliwe, w końcu sam Mygind często przyznaje się do miłości na ich punkcie. Wy z kolei przyznacie się do miłosnej relacji z Volą, jak już puścicie sobie ten numer.

Vola na jedynym koncercie w Polsce

Jeśli tradycyjne metody świętowanie 11 listopada niespecjalnie was rajcują, jako alternatywę polecamy koncert Voli w krakowskim Hype Parku. Duńczycy zagrają same hity i pokażą, że na żywo ich największe atuty dostają dodatkowego napędu. Żeby potem nie było, że nie uprzedzaliśmy. Bilety na ich występ kupicie TUTAJ.

Łukasz Brzozowski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas