Flotsam & Jetsam – „I Am the Weapon”: Rzetelny thrash bez wpadek

Dodano: 19.09.2024
Mimo dosłownie jednego wyraźnie słabego wydawnictwa na koncie, dwóch klasyków nagranych w złotych latach gatunku i ciągłej aktywności wydawniczej Flotsam and Jetsam nigdy nie weszli do grona thrashowej ekstraklasy. W kontekście rozpoznawalności oczywiście. „I Am the Weapon” najpewniej nic tu nie zmieni.

Przez długi czas zastanawiałem się, dlaczego Flotsam and Jetsam w zasadzie od dawna okupuje środkowe rewiry drugiej ligi thrashmetalowego panteonu sław, a kojarzy się ich przede wszystkim z kilkuletnim przelotem w składzie Jasona Newsteda. Pomijając wybitnie nudne „Ugly Days” formacja z Arizony w zasadzie nie zawodzi i nawet wątpliwy flirt z alternatywnymi czy bardziej grooviastymi odmianami metalu w latach 90. wyszedł im solidnie. Od dłuższego czasu formacja jednak robi to, co potrafi najlepiej, a „I Am the Weapon” wpisuje się w ten schemat. Tegoroczny krążek Amerykanów ewidentnie nawiązuje do lat „Doomsday for the Deceiver” czy „No Place for Disgrace”. Co to oznacza? Przede wszystkim thrash, ale w jak najbardziej melodyjnej odmianie – bez ciągot pod ekstremę, bez prób nawiązania kontaktu z nowoczesnymi wcieleniami ciężarów. Tutaj szybkie riffy skrojone pod headbangingowy kłus idą pod rękę z żywiołowym amerykańskim power metalem i heavy/speedmetalowymi galopadami. Wszystko brzmi i działa, jak należy, więc gdzie szukać haczyka?

Uważam, że jeśli miałbym się do czegoś na „I Am the Weapon” przyczepić, to do braku wyrazistego hitu, który spokojnie pociągnąłby za sobą resztę materiału. Mimo wielkiego nacisku położonego na melodie i estetyczne dopracowanie riffów czy aranżacji Flotsam and Jetsam nie mają ciągu na wielką przebojowość. Gdybym już miał wskazać kandydata na największego albumowego bangera, pewnikiem byłoby to „Beneath the Shadows” z dziarsko podanym heavymetalowym tematem gitarowym sunącym w tradydycji bliskiej niemalże Accept. Poza tym materiał płynie wartko swoim strumieniem, nie oferując specjalnie wyróżniających się od siebie numerów, ale to raczej nie szkodzi. Konsekwentny styl Amerykanów urzeka dobrym wykonaniem i jakością. Bardzo godnie wypada także znacznie szybszy i żarliwszy od reszty krążka numer tytułowy rozpędzony w guście najbardziej agresywnych momentów „Doomsday for the Deceiver”. Resztę numerów cechuje przede wszystkim spójność i odpowiednio wyważone proporcje między thrashowymi sprintami a heavy/powermetalowymi wycieczkami w kierunku wzniosłych melodii.

Najnowszy album Flotsam and Jetsam świata nie zmieni, ale jest to jak najbardziej dobra i wpadająca w ucho porcja thrashu z akcentami wywiedzionymi z najbardziej klasycznych odmian metalu. Są fajne numery, nudy brak.

Łukasz Brzozowski

(AFM Records, 2024)

zdj. materiały zespołu

Nowy album Flotsam and Jetsam zgarniecie TUTAJ.  

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas