Jak bardzo zmieniło się twoje życie w ostatniej dekadzie?
Szczerze? Nic się nie zmieniło – przynajmniej jeśli chodzi o znaczące rzeczy. Wciąż robię to, co robiłem wcześniej. Obscura istnieje od ponad dwudziestu lat, więc na spokojnie pcham ten wózek. Czasami bywa trudno, czasami nieco łatwiej, ale wiem, czego się spodziewać i przechodzę przez wszystko bez ogromnych kryzysów. Dalej robimy trasy po całym świecie, od czasu do czasu wydajemy albumy, a statek wcale nie idzie na dno. Do tego także rośniemy – nie padamy ofiarą jakiegokolwiek zastoju w kontekście rozpoznawalności czy muzycznej wizji. Życie układa się naprawdę dobrze i jestem za to wyjątkowo wdzięczny.
Jakiś czas temu udało wam się trafić w nowe miejsca, skoro o trasach mowa.
Tak jest! W zeszłym roku mieliśmy okazję zaliczyć pierwszą trasę po krajach Ameryki Łacińskiej!
Czułeś przyjemny nerw?
Nerw? Niekoniecznie. Ale ekscytację – już jak najbardziej. Bardzo fajnie, gdy po tylu latach wciąż masz okazję zwiedzić nowe miejsca. Same koncerty również wypadły świetnie. Fani dosłownie szaleli pod sceną. To ten rodzaj interakcji, który kocham najmocniej – dobrze wiedzieć, że wzbudza się emocje wśród ludzi.
Zapytałem akurat o dekadę, bo w ciągu ostatnich dziesięciu lat poszybowaliście w górę, jeśli chodzi o wzrost popularności, docierając do szerszego grona słuchaczy niż wyłącznie fani technicznego death metalu. Też tak to postrzegasz?
Myślę, że kluczowym elementem, który dużo u nas zmienił w kontekście popularności, były przenosiny z Relapse Records do Nuclear Blast. Relapse to zajebista wytwórnia. Jesteśmy wdzięczni za wszystko, co dla nas zrobili. Po prostu zmiana barw dużo nam dała, a jednocześnie pozwoliła wyjść ze strefy komfortu. Opuszczanie bezpiecznego gniazda to szalenie ważna rzecz, jeśli stawiasz na rozwój. Wcześniej byliśmy kojarzeni, jak sam wspomniałeś, głównie z techniczno-progresywną stroną death metalu, tymczasem Nuclear Blast otworzyło przed nami wiele nowych drzwi. Śmiem stwierdzić, że przez nie przeszliśmy i skorzystaliśmy z okazji. Nagle zaczęło docierać do nas wiele głosów ze stron, o których byśmy raczej nie pomyśleli
To znaczy?
Otrzymaliśmy dużo wsparcia od fanów thrash metalu, klasycznego death metalu, black metalu… Pojawili się w tym wszystkim nawet wielbiciele power metalu! Zmierzam do tego, że przedtem raczej nie docieraliśmy do takich grup słuchaczy, przy czym parę lat temu sytuacja uległa znaczącej zmianie. To także duża ulga, ponieważ tego typu sprawy dają do zrozumienia, że twój zespół jest uniwersalny – że wcale nie musisz byc przez całą karierę uwięziony w szufladzie dostępnej wyłącznie dla nielicznych.
Czy poza tym doświadczyliście też innych benefitów wynikających z większej otwartości?
Niedawno byliśmy na przykład w trasie z Cynic, czyli zespołem obecnie kojarzącym się raczej z szeroko pojętym metalem i rockiem progresywnym, a nie technicznymi odcieniami ekstremy. Widać to było po publice, przyzwyczajonej raczej do takiej estetyki. My, jak wiadomo, jesteśmy nieco brutalniejsi i nieco bardziej ekstremalni, lecz mimo takiego kontrastu przywitano nas bardzo ciepło. Odnoszę wrażenie, że ta trasa zjednała nam nowych fanów, którzy na co dzień może nie słuchają tak ciężkich rzeczy, lecz przekonaliśmy ich do siebie na tyle, że zostaną z nami na dłużej. Przynajmniej taką mam nadzieję. Jak widać, zasuwanie w szybkich tempach – na tle nieustannych blast beatów – nie musi stanowić wielkiej przeszkody!
Poza tym obaj wiemy, że im bardziej zróżnicowane zespoły na trasie, tym lepiej.
Oczywiście. Kiedyś tego typu konfiguracje mogły budzić zdziwienie, a nawet oburzenie fanów, ale dziś publika poszukuje nowych rzeczy, chce zróżnicowanego pakietu. Podejrzewam, że obecnie mało kto byłby podekscytowany koncertem, na którym wystąpiłyby cztery kapele grające właściwie to samo. Przecież już po drugiej każdy umierałby z nudów! Właśnie z tego powodu należy kombinować i nie bać się swojego instynktu. My się nie boimy. Cynic również – dokładnie o to w tej zabawie chodzi.
Nie jest tajemnicą, że przez lata Cynic był dla ciebie wielką inspiracją. Mówi się, że lepiej nie spotykać swoich idoli, ale dzieliłeś scenę z Paulem Masvidalem już kilkukrotnie – teraz i jeszcze za czasów projektu Death to All. Jak wpłynęło to na twoje wyobrażenie o nim?
Bardzo dobrze. Paul ani na moment nie był niemiły czy gburowaty. Koleś jest niesamowity. Będąc szczerym, myślę o nim jeszcze cieplej niż za czasów, gdy jako dzieciak słuchałem „Focus” dniami i nocami. Reszta kapeli również nie przysparzała żadnych kłopotów. Ogólnie cała trasa okazała się wielkim sukcesem – pod każdym względem. Frekwencje przerosły nasze oczekiwania, ludzie zdawali się niezwykle zadowoleni, a chemia między wszystkimi zespołami działała bez zarzutu. Kiedy przy tak dużym przedsięwzięciu wszystko klika jak w zegarku, pozostaje mi się tylko cieszyć. A wiemy przecież, że w tej branży nie zawsze tak jest. Podsumowując: czasami spędzenie większych ilości czasu z bohaterami dzieciństwa potrafi porządnie rozczarować, ale w przypadku Paula i reszty Cynic nie wchodziło to w grę.
Przypuśćmy, że ktoś puszcza ci deathmetalową piosenkę, której nigdy w życiu nie słyszałeś. Na co zwracasz uwagę w pierwszej kolejności, gdy jej słuchasz?
Zależy – słuchanie czegoś na własnym i na cudzym sprzęcie to różne rzeczy, towarzyszą temu także różne okoliczności. Z reguły głównymi elementami, na które zwracam uwagę, są wokale i bębny. Przede wszystkim od strony produkcyjnej.
A co z gitarami?
O gitarach myślę w dalszej kolejności.
Dlaczego? W końcu sam jesteś gitarzystą.
To bardzo proste. Wokale to najbardziej osobisty i indywidualny element piosenki. Perkusja jest z kolei najbardziej wymagająca przy produkcji. Właśnie dlatego myślę najpierw o nich, ponieważ jeśli są zrobione odpowiednio, prawdopodobnie reszta numeru również jest. Przynajmniej moim zdaniem. Gdy odhaczę te elementy, mogę skupić się na całej reszcie.
Z Obscurą masz tak samo?
Dokładnie tak jest! Nie chodzi nawet o dominację konkretnego instrumentu, a o umieszczenie wszystkiego w takich proporcjach, by opowiadana historia płynęła bez zakłóceń. W końcu nie chodzi o zaspokajanie ego, tylko o korzystny efekt uzyskany przy użyciu wszystkich dostępnych narzędzi.
Na co jeszcze zwracasz uwagę?
Na unikatowe brzmienie. Nie lubię, gdy produkcja jest wręcz do przesady ładna i wypolerowana. Chcę, by miała w sobie coś indywidualnego – by wyróżniała zespół na tle innych składów. Musi być w niej odrobina powietrza, brudu, jakichś niedoskonałości. Niech świat wie, że grają to ludzie, a nie roboty.
Przyznasz, że to nietypowe podejście jak na muzyka zespołu grającego techniczny death metal.
Masz stuprocentową rację, ale tak uważam i kropka. Ludzki pierwiastek naszej muzyki jest bardzo ważny. W innym przypadku wyszłaby z tego gra komputerowa. Na początku może imponować, potem tylko wynudzi. Autentyczność to kluczowa rzecz. Zawsze zwracam na nią ogrom uwagi. W moim drugim zespole, Thulcanda – uprawiającym muzykę znacznie bliższą black metalowi – takie podejście uwydatnia się jeszcze mocniej.
W 2022 roku – po raz drugi w historii Obscury – zespół opuścili wszyscy muzycy, przez co zostałeś na pokładzie zupełnie sam. Można powiedzieć, że jesteś trudny we współpracy?
Wydaje mi się, że jestem konkretny i nie obiecuję nikomu gruszek na wierzbie. Gdy ktoś dołącza do zespołu, nakreślam bardzo precyzyjny plan naszych działań na kolejnych kilka lat, a następnie go wspólnie realizujemy. Niestety ciągłe trasy bywają dla wielu osób zbyt dużym obciążeniem na każdym polu. Trudno znaleźć ludzi gotowych rzucić wszystko i zagrać grubo ponad sto koncertów w skali roku. Jest to dla mnie absolutnie zrozumiałe. Nieubłaganie zbliżam się do czterdziestki, a większość znajomych w moim wieku ma stabilne prace, dzieciaki, poukładane życie… To normalne, że nie każdy daje sobie radę z takim stylem funkcjonowania. Mimo wszystko nie narzekam. Za każdym razem potrafię znaleźć kogoś nowego, a nierzadko muzycy sami zwracają się z ofertą dołączenia do składu, więc bez obaw. Show musi trwać.
Łukasz Brzozowski
zdj. Vincent Grundke