Spodziewaliście się po trzeciej płycie Concrete Winds tego, co robią najlepiej? To dobrze, bo właśnie to na niej dostajemy. Tegoroczny pełniak Finów kumuluje samą brzydotę, wściekłość i oszalałą intensywność najbardziej radykalnych form metalu ekstremalnego, fechtując nią słuchacza przez 25 minut. Przy pierwszym kontakcie można by te piosenki sklasyfikować po prostu jako war metal, ale nie – tak byłoby zbyt łatwo. Mimo operowania na najwyższych poziomach agresji i braku przebojowości (o melodiach nawet nie wspominając), podopieczni Sepulchral Voice nie są kolejnymi z tysięcy kopistów Blasphemy, Beherit czy Archgoat. Twórczość duetu z Helsinek ma znacznie bliżej do najbardziej piwnicznych i bezpośrednich wyziewów z deathmetalowej krypty i mam tu na myśli amerykańską szkołę nurtu. Morbid Angel z „Abominations of Desolation”? A może Necrovore? Albo Profanatica? Jasne, dostaniecie to wszystko. Do kompletu dochodzą wpływy wściekłego black metalu z okolic Angelcorpse, trochę grindowej nadpobudliwości i oczywiście odrobina wcześniej wspomnianej warmetalowej specyfiki grania chaosem.
Przyznam, że przy wcześniejszych dwóch krążkach Concrete Winds niby wszystko klikało, ale odnosiłem wrażenie, że cała ta ich ofensywność i hałaśliwość są trochę na pokaz. Jakby stawali na rzęsach i koniecznie musieli pokazać, całemu światu, że większych agresorów od nich naprawdę nie ma. Brakowało mi w tym swobody i naturalności, którą PJ oraz M bezproblemowo utrzymywali, grając w nieodżałowanym śmierćmetalowym Vorum. Szczęśliwie na „Concrete Winds” grupa – nie zmieniając zasad gry ani nawet składowych – zyskała więcej, przepraszam za słownictwo, powabu w swojej nieustającej ofensywnie. Numery są skonstruowane z większą pomysłowością, a dzięki spuszczaniu nogi z gazu paradoksalnie wybrzmiewają jeszcze intensywniej. Posłuchajcie tylko tego sunącego riffu w „Subterranean Persuasion” – zanim zespół się już na dobre rozpędzi, działa to jak marzenie. Zupełnie, jakby Morbid Angel funkcjonowało nie na słonecznej Florydzie, a pod powierzchnią cmentarza Ross Bay. Ale nawet, kiedy formacja uderza w swój standardowy tryb, a więc skakanie słuchaczowi po głowie, to brzmi jeszcze lepiej i bezlitośniej niż robiąc dokładnie to samo w niedalekiej przeszłości. Otwierające „Permanent Dissonance” jest apokalipsą od wejścia – bez intra czy budowania suspensu. Ma być salwa wszystkiego, więc jest. Po drodze pojawiają się też miniaturowe zwolnienia w deathmetalowej tradycji i oczywiście niekontrolowane solówki z horrendalnymi ilościami wajchy, więc wszystko na swoim miejscu. Zarzutów brak.
Podsumowując: jeśli nie lubicie, gdy metal jest rozmiękczony, ale za to pełen zarazy i hałasu, to Concrete Winds wypuściło być może wasz ulubiony tegoroczny album. Sprawdźcie sami!
Łukasz Brzozowski
(Sepulchral Voice Records, 2024)