Concrete Winds – „Concrete Winds”: Öugh metal

Dodano: 09.09.2024
Zatytułowanie albumu nazwą zespołu z reguły wskazuje, że ów zespół nagrywa dzieło podsumowujące swoją dotychczasową działalność. W przypadku „Concrete Winds”, które brzmi jak dwie poprzednie płyty Concrete Winds, dokładnie tak jest. I dobrze, bo fińscy berserkowie znów tłuką wszystkich tak, że trudno się podnieść.

Spodziewaliście się po trzeciej płycie Concrete Winds tego, co robią najlepiej? To dobrze, bo właśnie to na niej dostajemy. Tegoroczny pełniak Finów kumuluje samą brzydotę, wściekłość i oszalałą intensywność najbardziej radykalnych form metalu ekstremalnego, fechtując nią słuchacza przez 25 minut. Przy pierwszym kontakcie można by te piosenki sklasyfikować po prostu jako war metal, ale nie – tak byłoby zbyt łatwo. Mimo operowania na najwyższych poziomach agresji i braku przebojowości (o melodiach nawet nie wspominając), podopieczni Sepulchral Voice nie są kolejnymi z tysięcy kopistów Blasphemy, Beherit czy Archgoat. Twórczość duetu z Helsinek ma znacznie bliżej do najbardziej piwnicznych i bezpośrednich wyziewów z deathmetalowej krypty i mam tu na myśli amerykańską szkołę nurtu. Morbid Angel z „Abominations of Desolation”? A może Necrovore? Albo Profanatica? Jasne, dostaniecie to wszystko. Do kompletu dochodzą wpływy wściekłego black metalu z okolic Angelcorpse, trochę grindowej nadpobudliwości i oczywiście odrobina wcześniej wspomnianej warmetalowej specyfiki grania chaosem.

Przyznam, że przy wcześniejszych dwóch krążkach Concrete Winds niby wszystko klikało, ale odnosiłem wrażenie, że cała ta ich ofensywność i hałaśliwość są trochę na pokaz. Jakby stawali na rzęsach i koniecznie musieli pokazać, całemu światu, że większych agresorów od nich naprawdę nie ma. Brakowało mi w tym swobody i naturalności, którą PJ oraz M bezproblemowo utrzymywali, grając w nieodżałowanym śmierćmetalowym Vorum. Szczęśliwie na „Concrete Winds” grupa – nie zmieniając zasad gry ani nawet składowych – zyskała więcej, przepraszam za słownictwo, powabu w swojej nieustającej ofensywnie. Numery są skonstruowane z większą pomysłowością, a dzięki spuszczaniu nogi z gazu paradoksalnie wybrzmiewają jeszcze intensywniej. Posłuchajcie tylko tego sunącego riffu w „Subterranean Persuasion” – zanim zespół się już na dobre rozpędzi, działa to jak marzenie. Zupełnie, jakby Morbid Angel funkcjonowało nie na słonecznej Florydzie, a pod powierzchnią cmentarza Ross Bay. Ale nawet, kiedy formacja uderza w swój standardowy tryb, a więc skakanie słuchaczowi po głowie, to brzmi jeszcze lepiej i bezlitośniej niż robiąc dokładnie to samo w niedalekiej przeszłości. Otwierające „Permanent Dissonance” jest apokalipsą od wejścia – bez intra czy budowania suspensu. Ma być salwa wszystkiego, więc jest. Po drodze pojawiają się też miniaturowe zwolnienia w deathmetalowej tradycji i oczywiście niekontrolowane solówki z horrendalnymi ilościami wajchy, więc wszystko na swoim miejscu. Zarzutów brak.

Podsumowując: jeśli nie lubicie, gdy metal jest rozmiękczony, ale za to pełen zarazy i hałasu, to Concrete Winds wypuściło być może wasz ulubiony tegoroczny album. Sprawdźcie sami!

Łukasz Brzozowski

(Sepulchral Voice Records, 2024)

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas