“Diabeł w naszej muzyce ma denerwować innych ludzi” – wywiad z Dopelord

Dodano: 09.11.2023
“Songs for Satan”, czwarty album Dopelord, ukazał się przed miesiącem i zdążył zebrać w tym czasie szereg ciepłych opinii. Polscy stonerowcy nie zwalniają, a w poniższej rozmowie Piotr Zin opowiada o szatanie, pisaniu piosenek, wzroście umiejętności i głupim poczuciu humoru.

Szatan, któremu poświęciliście nowy album, to przerażający tyran czy raczej wyluzowany koleś? 

Chyba nie mnie to oceniać. Myślę, że na takie pytanie mogą odpowiedzieć sobie ludzie, którzy akurat posłuchają lub posłuchali tej płyty. Sam się specjalnie nigdy nad tym nie zastanawiałem, więc pozostawiam to do interpretacji innych. Bo umówmy się – ten tytuł pewnie nie będzie brzmiał zbyt poważnie dla kogoś, kto siedzi zanurzony po uszy w muzyce ekstremalnej czy czymkolwiek. Może nawet niektórzy fani radykalnych form metalu uznają to za obraźliwe, no bo jak to tak – z jednej strony szatan, a z drugiej chcą o nim śpiewać jakieś piosenki?

Sztylet prosto w serce ortodoksów.

Ogólnie rzecz biorąc, nie wiem, jaki może być ten diabeł. Generalnie sprawa jest dość skomplikowana, bo nie wydaje mi się, by on istniał, więc gdybym musiał się serio zacząć nad tym rozwodzić, potrzebowałbym sporo czasu na przemyślenia.

To może inaczej – jaką funkcję pełni szatan w muzyce Dopelord?

Przede wszystkim taką, aby denerwować ludzi mających problem z wykorzystywaniem tej symboliki. Jeśli możemy poszturchać kogoś bardzo wierzącego i zabetonowanego w swoim poglądzie, a z drugiej strony jakiegoś true blackmetalowca, podchodzącego do wszystkiego z wielką powagą, nie przeszkadza nam to. Wręcz przeciwnie – dobrze, że ktoś się przez Dopelorda wkurzy i zbierze go na różne delikatne przemyślenia czegokolwiek. 

Sporo przewinęło się tych zdenerwowanych odbiorców w ciągu waszej kariery?

Nie wydaje mi się – już bez przesady. Jesteśmy zbyt niszową kapelą, by wzbudzać jakieś burzące emocje w szerokiej skali. Do tego śpiewamy po angielsku, więc jeśli polscy słuchacze nie posługują się za bardzo tym językiem, też nie będą się irytować, bo nie mieliby na co. Na pewno po drodze obraziliśmy jakieś uczucia blackmetalowskie niektórych słuchaczy, ale w tym przypadku również chodzi o garstkę osób, a nie coś globalnego. 

To rozczarowujące, że nie było ich zbyt dużo?

Niezbyt, jesteśmy realistami i wiemy, że ortodoksyjni fani black metalu raczej nie sięgają po stoner, więc mogą nawet nie być świadomi istnienia naszej nowej płyty bądź poprzednich.  

W pierwszym pytaniu poruszyłem wątek luzu, ponieważ „Songs for Satan” = swoboda. Skupiacie się na stonerowej piosenkowości, ale obok niej są też odpryski psychodeliczne. To oznaka bardziej otwartych głów?

Wiesz co, wydaje mi się, że – jak to nazwałeś – psychodeliczne odpryski pojawiają się u nas dość regularnie już od czasów premiery drugiej płyty albo nawet od końcówki pierwszej. Ale z innej strony, wszystko zależy od tego, z czym kojarzy ci się element psychodelii w muzyce. Niektórym do wysnucia takiego wniosku wystarczy brzmienie melotronu, więc jeśli idziemy tym tropem, powtórzę się: takie elementy nie są w Dopelord niczym specjalnie nowym. Po prostu obecnie wykorzystujemy nieco inne środki, by cały czas nie robić tego samego, lecz nie powiedziałbym, że zmieniło się jakoś dużo rzeczy. Ot, z albumu na album zdarza nam się dorzucić parę innych instrumentów gdzieś w tle, bo akurat sobie coś kupimy, aczkolwiek to tyle w temacie bardziej widocznych nowości. 

Zmierzam raczej do tego, że macie większą lekkość w przerzucaniu bardziej riffowych patentów z niekoniecznie piosenkowymi strukturami.

Z wiekiem i liczbą nagranych płyt mamy w głowach więcej pomysłów, a do tego być może jesteśmy trochę lepszymi muzykami, więc potrafimy zagrać inne rzeczy, prawdopodobnie ciut bardziej niecodzienne. Nasz wewnętrzny gatunkowy policjant uspokoił się jakiś czas temu i nie walczymy o to, by za wszelką cenę być wiernymi stonerowi. Jeśli mamy jakiś dobry patent i czujemy, że będzie pasował do piosenki, używamy go, a jeśli nie, to nie. Prosta sprawa. 

Niby tak, ale jednak musieliście do tego dojrzeć.

Tak, ale to chyba dosyć normalna sprawa. Z reguły jest tak, że gdy zaczynasz coś grać, masz w głowie bardzo konkretne gatunki muzyczne czy zespoły, więc początkowo się ich trzymasz. Ale kiedy już zajmujesz się tym parę lat, siłą rzeczy rozwijasz formułę i próbujesz innych rzeczy, a w bardziej skrajnych przypadkach decydujesz się albo na szalone wolty, albo na pozostanie w tym, od czego zaczynałeś. Wiadomo też, że w naszym przypadku te skoki nie są specjalnie drastycznie, wszystko dzieje się bardzo stopniowo i bez narzucania sobie czegokolwiek. Nie rzucamy się jak ryba w sieci, poszukując nie wiadomo czego. 

Dopelord nie potrzebuje drastycznych zmian, od początku jesteście stabilni. Czy po 13 latach działalności wciąż mobilizują was te same rzeczy?

W początkowym etapie zmagaliśmy się z wieloma trudnościami. I nie chodzi tu o kłody rzucane pod nogi, a konieczność nauki wszystkiego od zera. W końcu jeśli nie masz nad sobą nauczyciela czy kogoś takiego, musisz działać samodzielnie – tak było w przypadku Dopelord. Szło nam żmudnie, bywało ciężko, bo w końcu nie staniesz się sprawnym muzykiem na pstryknięcie. Potrzebowaliśmy sporo czasu, by odkryć, jak chcemy grać i jak działać szybko, zgodnie z założonymi planami, a przy tym uzyskać zadowalające efekty. Zbieraliśmy sprzęt, ludzi, nowe umiejętności i jakoś to się wszystko toczyło. Powiedziałbym, że główną zmianą, jaka pojawiła się w ciągu tych 13 lat, jest zdanie sobie sprawy z naszych mocnych oraz słabych stron.

Co wam to dało?

Głównie to, że skoro już znamy nasze plusy, wykorzystujemy je maksymalnie przy tworzeniu nowego materiału. W końcu łatwo zauważyć, że obecnie Dopelord wcale nie wygląda tak, jak wyglądał na początku. Wcześniej za mikrofonem stał głównie Paweł (Mioduchowski, gitarzysta – przyp.red.), a nie ja, nie używał też żadnych growli, więc na przestrzeni lat uczyliśmy się, w czym jesteśmy dobrzy i rozwijaliśmy się. Poskutkowało to tym, że teraz nasze piosenki są nieco bardziej złożone, słychać w nich trochę więcej różnych elementów. Dlatego też w tej chwili wiemy, jak chcemy pisać utwory i jak robić to w miarę szybko – tutaj doszło do największej ewolucji, bo działamy znacznie sprawniej.

Czyli w dalekiej przeszłości klejenie ze sobą motywów i komponowanie musiało być niezłą katorgą.

Paradoksalnie nasze stare numery są dużo prostsze i schematyczne od tych świeższych, a jednocześnie mogę powiedzieć, że ich stworzenie wymagało znacznie więcej pracy, więc szło to mozolnie. Choćby czysto wykonawczo nie byliśmy wtedy najlepsi na świecie. Teraz też nie jesteśmy, ale w przeszłości napisanie piosenki uchodziło za spore wyzwanie. Zaczynałem grać na basie dosłownie kilka lat przed założeniem Dopelorda – lekko nie było, miałem praktycznie zerowe umiejętności. Poza tym trzykrotnie zmienialiśmy bębniarzy, a każdy z nich jest inny, dlatego wszyscy musieliśmy się do siebie dostroić. Czas pracy, metody grania oraz wiele pobocznych spraw – każdy z nich podchodził do tych tematów inaczej.  

Jeszcze na początku 2022 r. wspominałeś, że nie wydajecie się w żadnej wytwórni, bo na DIY wychodzicie najkorzystniej. Jaką ofertę podrzuciło wam Blues Funeral Recordings, skoro jednak zdecydowaliście się na ich pomoc?

Mówiąc najprościej, ich propozycja okazała bardzo dobra. Przecież nie podam ci dokładnych zapisów w umowie, bo nie mogę tego zrobić, to tajemnica (śmiech). W porównaniu do ofert, które otrzymywaliśmy kiedyś, ta na pewno była dużo bardziej konkretna i zgodna z naszymi oczekiwaniami. Trudno mi to jakoś dokładniej ująć w słowa.

Próbujesz powiedzieć, że ta wytwórnia roztacza większą opiekę nad zespołem?

To trochę skomplikowana sprawa, bo dopóki nie podpiszesz papieru, nie wiesz, jaka będzie skala tej opieki. Nie mam porównania z innymi wytwórniami, więc trudno byłoby mi się tutaj szerzej wypowiadać. Mam porównanie wyłącznie w kwestiach stricte finansowych, tzn. zapisach określających ewentualny podział zysków na linii wydawca-zespół. W przypadku Blues Funeral Recordings okazało się to bardzo, że tak powiem, dżentelmeńskie, więc przyjęliśmy tę propozycję. Widziałem zaangażowanie z drugiej strony, a nie – jak to bywało wcześniej – próbę pokazania mi, że sam powinienem zabiegać o kontrakt zamiast na odwrót. 

Faktycznie dżentelmeńsko.

Tak, choć wracając do kwestii opieki, czas pokaże, jak ta sytuacja wyewoluuje. Nasz obecny wydawca nie obiecywał Dopelordowi bardzo konkretnie rozpisanych działań promocyjnych czy pompowania w nas kasy i innych takich. Dlaczego? Ponieważ takich pieniędzy jeszcze nie ma – pojawią się dopiero wtedy, gdy album zacznie się sprzedawać. A jeśli będzie sprzedawał się kiepsko, to pieniędzy nie będzie. Nie widzę tu specjalnej przestrzeni na sympatie czy różne rzeczy tego pokroju. Aby wszystko hulało, jak należy, cyferki powinny się zgadzać. 

W odróżnieniu od przyjętego stereotypu nie uważasz stoneru za wtórny gatunek – jakie przymioty twoim zdaniem powodują, że nie jest odtwórczy?

Nie przypominam sobie, bym coś takiego mówił (śmiech).

W wywiadzie udzielonym niedawno na rockmetal.pl mówiłeś, że stoner wcale nie jest aż tak wtórny, jak się wydaje.

Dobra, tutaj racja. Powiem w ten sposób – stoner faktycznie potrafi nie być wtórny, co nie oznacza wcale, że nie znajdziesz w tym gatunku wielu odtwórczych zespołów. Umówmy się: większość kapel grających w tej lidze to nie jest odkrywanie koła. W końcu rozmawiamy o muzyce gitarowej bardzo mocno osadzonej w latach 70., a więc w założeniu czymś niespecjalnie rewolucyjnym. Jej urok nie polega na burzeniu barier, aczkolwiek istnieje opcja, by robić coś własnego, siedząc w tym nurcie. Znam sporo zespołów przeczących stonerowemu stereotypowi, o którym wspominasz, lecz Dopelord na pewno do tego grona nie należy. Lubimy tę konwencję, dobrze czujemy się z nią w studiu i na scenie. 

Czyli jesteście samoświadomi.

Tak. Nie dokonujemy jakichś zwariowanych wolt nie z powodu braku umiejętności – choć po części może również dlatego. Po prostu nam się nie chce. Może dziś jako słuchacze sięgamy po nieco inne rzeczy, ale słuchanie, a granie to dwie zupełnie różne sprawy.  

Na swoim prywatnym facebookowym profilu dość chętnie wrzucasz mini-vlogi, gdy akurat jesteście w trasie. Nie myślałeś, by rozwinąć tę ideę i docisnąć pomysł w ramach zespołowych mediów społecznościowych?

Zabawna rzecz, bo nawet ostatnio przez pomyłkę zrobiłem taką relację na stronie zespołu zamiast na własnym profilu. Z racji tego, że była po polsku, a jednak mamy trochę więcej zagranicznych niż rodzimych słuchaczy, więc wiele osób nie do końca rozumiało, co się tam dzieje. Teoretycznie mógłbym robić to po angielsku, ale moje głupie poczucie humoru wypada lepiej w zestawieniu z naszym językiem. 

Łukasz Brzozowski

zdj. materiały zespołu

Nowy album Dopelorda możecie nabyć TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas