„Fajne piosenki grane przez fajnych ludzi” – wywiad z Juchą

Dodano: 04.10.2023
Jucha (w której skład wchodzą m.in. muzycy Brooks Was Here czy Pavement Pizza) to potrzebny w polskim niezalu powiew świeżego powietrza. Grają slacker rocka bez oglądania się za siebie, za to ze świetnymi refrenami i melodiami. Ich dwa single narobiły sporo szumu, więc z Pawłem i Michałem rozmawiamy o rocku, byciu spoko osobą oraz metodach na usuwanie plam z ubrań.

Z czym kojarzy ci się hasło „polski rock”?

Paweł Kowalewicz: Z niczym dobrym. W ogóle już sam termin “rock” powoduje, że od czasu do czasu potrafię się skrzywić, a to chyba niekoniecznie pożądana reakcja. (śmiech) Kiedy o tym myślę, do głowy przychodzą mi popularne w Polsce mainstreamowe stacje radiowe, dla których ta muzyka to wystawianie języka i puszczanie w eterze jakichś absolutnie zdziadziałych hiciorków. 

To jedyne skojarzenie?

PK: Nie, jest też kult bycia macho. Sam rozumiesz, faceci w skórzanych spodniach i kamizelkach, często bardzo wyniośli i próbujący pokazać, jacy to oni nie są męscy oraz twardzi. Całe ich rozumienie tej kultury zamyka się w wątpliwej garderobie i byciu najebanym. Jakoś średnio mnie do tego ciągnie. 

Ale rock to bardzo szeroki wór – są w nim kolesie w skórospodniach, ale i takie zespoły jak Jucha. Skoro terminologia związana z rockiem cię odrzuca, może pora na jakieś zastępcze etykietki?

PK: Nie wydaje mi się, by były potrzebne, bo to raczej drobnostka, a nie wielki problem. Jak wspominasz, rock jest bardzo szerokim pojęciem, więc można wrzucić do niego wyjątkowo wiele rzeczy i wszystko będzie pasowało. Ponadto ta “skórzana”, mocno przypałowa odnoga gatunku dotyczy raczej konkretnego wycinku w jego historii, skupiającego się głównie dookoła lat 80., a nie całokształtu. Ale dziś w muzyce gitarowej najpopularniejsze są jednak inne rzeczy, co doceniam – nie jest z tym rockiem wcale aż tak źle. Wracając więc do sedna twojego pytania – chyba bez sensu szukać jakiejś nowej terminologii. Punk rock brzmi jeszcze gorzej, a o niezalu to może nawet nie zaczynajmy…

W pierwszym pytaniu nawiązałem do spotifajowej playlisty „Tylko Polski Rock”, której zostaliście twarzą. Jeszcze do niedawna ten termin służył do opisywania gatunkowych dinozaurów znajdujących się już nad trumną. Myślisz, że możecie go odczarować czy podchodzicie do niego z przymrużeniem oka?

PK: Oba zasugerowane przez ciebie rozwiązania są tym, co w ramach Juchy robimy z tym polskim rockiem. Jasne, hasło wciąż brzmi nie najlepiej, ale jednak puszczając w świat dobre piosenki i będąc spoko kolesiami, możemy jakoś tam spowodować, że ludzie będą myśleli o nim w innym, już fajniejszym kontekście. W końcu nie ma niczego złego w dobrym rocku, prawda? Jeśli grasz godne uwagi rzeczy, nie musisz się tego wstydzić, a wręcz przeciwnie, powinieneś czuć dumę. 

Tu cię mam – czym w takim razie jest dobry rock?

PK: Poniekąd zdążyłem o tym wspomnieć, odpowiadając na poprzednie pytanie, bo dla mnie to są po prostu fajne piosenki grane przez fajnych ludzi. Takie z dobrym refrenem i ciekawą aranżacją – mają wpadać w ucho i generować przyjemne odczucia. Jednocześnie należy pamiętać, że moja definicja nie jest w żaden sposób wiążąca, bo każdy dostrzega plusy lub minusy danego gatunku w zupełnie innych miejscach. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Spójrz na Oasis – to świetny przykład zespołu, który jest zarówno dobrym rockiem, jak i bardzo złym rockiem. (śmiech) Wspominam o nich, bo ta nazwa dość często przewija się w kontekście Juchy, więc ciekawe, czy podzielimy ich los. W każdym razie: superowa piosenka z tego nurtu musi zawierać, jak wspomniałem, konkret refren, pomysłowe linie wokalne i generalnie lepić się do słuchacza. Wtedy misja zostaje zakończona sukcesem. 

Chciałbym zatrzymać się przy byciu fajnym człowiekiem. Chodzi o unikanie wchodzenia w rolę, które jest tak powszechne w tym nurcie?

PK: Nawet nie próbowałem ugryźć tematu pod tym kątem, ale generalnie się z tobą zgadzam. Chyba po prostu doceniam artystów, którzy są sobą i nie mają żadnych lub przynajmniej zbyt wielu ego-odlotów. 

Michał Trawczyk: Obecnie chyba dosyć trudno jest ocenić, kto wchodzi w rolę, a kto nie. Potrafię przymknąć oko na bardzo wiele rzeczy, ale granica zostaje przekroczona wtedy, gdy próbujesz kogoś skrzywdzić – wtedy już nie jest spoko. Ma to też związek z Oasis, które przez długi czas uchodziło za coś fajowego, lecz ostatnio karta się chyba odwróciła. Z drugiej strony widzisz choćby taką Nirvanę, czyli zespół niegdyś postrzegany jako mocno przypałowy, a obecnie wyjątkowo doceniany. Oczywiście mówię tu o jakiejś tam banieczce, nie środowisku muzycznym jako takim.

Temat przypałowości wraca już któryś raz w tej rozmowie, więc zapytam, czy boicie się jej w kontekście działań Juchy?

MT: Nie.

PK: Tak.

Rabini niezdecydowani.

MT: A czym jest przypałowość?

Ty mi powiedz!

MT: Tak naprawdę, to nie mam pojęcia, bo nie myślę o tym za bardzo. Gramy, co czujemy i jeśli uważamy, że jest fajnie, idziemy z tym dalej, a jeśli nie, wyrzucamy rzecz do kosza, poszukując czegoś innego. Prosta sprawa.

PK: Popełniłeś błąd, bo spóźniłeś się na wywiad i ominął cię mój wykład o złym rocku, więc teraz żałuj. Żarty na bok: pewnie nawiązujesz do tego, że mniej lub bardziej ironicznie mówimy o tym graniu rocka. Nawet przy Brooks Was Here ukuto kiedyś hasło “kiedyś post-hardcore, teraz rock”, więc jak najbardziej puszczamy oko do bardziej kumatych słuchaczy, wyczuwających przypałowość gatunku. Ale z drugiej strony w ogóle o tym nie myślę w kontekście Juchy. Jesteśmy na tyle pewni tego, co robimy, że nie musimy się martwić. 

Brzmi jak dobry przepis na zespół.

PK: Tak, chociaż świadome – ja to nazywam – “spocenie” muzyki jest jak najbardziej w porządku. Lubię te momenty, gdy w piosence wjeżdża znienacka jakiś totalnie chamski, świński riff albo beat, że siłą rzeczy robisz usta w podkówkę, a potem się uśmiechasz, bo to, co słyszysz daje ci radość. Naprawdę spoko sprawa, polecam. 

Te rozkminy prowadzą nas do nieuniknionego, ponieważ któregoś dnia rap przestanie odgrywać pierwsze skrzypce w mainstreamie i najpewniej zastąpią go gitary. Czy Polski niezal ma szansę porządzić na OLiS-ie?

PK: Moim zdaniem niekoniecznie, niezal chyba nie jest na to gotowy. Ponadto rap zawsze będzie miał przewagę, że tak to nazwę, autentycznościową nad graniem gitarowym. Tak jest, było i będzie. Bo żeby stać się topowym artystą hip-hopowym, potrzeba ci wyłącznie kompa z interfejsem, mikrofonu, a do tego kogoś, kto zrobi jakieś beaty, ale równie dobrze możesz zrobić je sam – tyle. Na poziomie logistycznym musisz przejść znacznie krótszą drogę, by zaistnieć w mainstreamie. Natomiast jeśli chcesz stworzyć rockowy hit skrojony tak, aby podbijał listy przebojów, potrzebujesz znacznie większych nakładów finansowych – dobrego studia, odpowiednich efektów gitarowych, kogoś ogarniętego za konsoletą… Młode kapele najzwyczajniej w świecie nie posiadają zasobów finansowych, by sobie na to pozwolić.

MT: Jest jeszcze jedna rzecz – czy niezal dostający się do mainstreamu nie brzmi trochę jak oksymoron? Skoro to muzyka niezależna, niech siedzi w podziemiu, bo właśnie w podziemiu wypada najlepiej. 

Czyli wielkie sukcesy komercyjne zespołów alt-rockowych z lat 90. to również oksymoron? W końcu chociażby grunge również miał stać w kontrze do głównego nurtu.

MT: Przyznam, że odważnie jest stawiać to w jednej linii z naszym polskim niezalem!

PK: Rozumiem, do czego pijesz, ale chyba się nie zgodzę. Trudno jest jakkolwiek porównywać USA z Polską, gdzie kultura muzyczna wygląda zupełnie inaczej, co wiąże się z tym, że mainstreamowe rzeczy u nich wyglądają totalnie odmiennie od tych naszych. Przy czym wszyscy chyba wiemy, że składy z głównego nurtu u schyłku PRL-u – od Aya Rl aż po Maanam czy Armię – po dziś dzień są wybitne. 

Opublikowaliście z Juchą dopiero dwa numery – oba są zaraźliwie przebojowe i niesione świetnymi refrenami. To forma reakcji na typowo polskiego podziemnego alt-rocka, który brzmi ładnie i przyjemnie, ale jest przy tym do bólu introwertyczny?

MT: Jestem generalnie bardzo prostą osobą, gdy robię muzykę – nie przesadzam z rozmyślaniem o niej. Gdy pojawia mi się w głowie fajny motyw, który chciałbym pociągnąć, działam sobie z nim i tyle. Muszę to czuć i dostrzegać w tym odpowiednie emocje, wtedy jest git. W przypadku Juchy takie rozkminki dochodzą do mnie jeszcze zanim stworzę jakąkolwiek linię wokalu, bo już na poziomie instrumentalnych patentów, nad którymi razem pracujemy. Zero racjonalności. 

Czyli czysta intuicja?

PK: Michał po prostu ma zajebisty talent do układania wpadających w ucho partii wokalnych. Jak powiesz mu “ej, zaśpiewaj przebojowy refren”, to zaśpiewa go tak, że nie będziesz nucił niczego innego przez następne kilka dni. Świetnym tego przykładem jest jego inny zespół, czyli Pavement Pizza. Powiem więcej: to właśnie wokale Michała w dużej mierze decydują o chwytliwości Juchy. Ale czy chcemy być przeciwwagą dla ładnego i ułożonego alt-rocka? Chyba na odwrót, bo gramy właśnie dość przyjemnie i dopracowujemy te kawałki do granic. Nie znajdziesz u nas zbyt wiele brudu czy siary. Unikamy przekombinowania czy zbędnych hałasów oraz pozostałych przymiotów, które zainfekowały polską scenę, gdy niezalowcy zakochali się w Swans. (śmiech)

MT: Warto też zauważyć, że Jucha działa absolutnie kolektywnie. Nawet jeśli jakiś pomysł wyszedł od konkretnego członka kapeli, pracujemy nad nim wszyscy razem, wszystko przebiega w bardzo, nomen omen, zespołowych warunkach. Wszystko jest u nas kwestią synergii. 

Wydawca podsumowuje waszą muzykę zdaniem „nie ma szaleństwa, jest pomysł” – w ramach Juchy działacie z większą dokładnością niż w przypadku innych kapel?

MT: Czy z większą dokładnością? Nie wiem. Ale z większą dojrzałością już jak najbardziej. Jesteśmy bardzo skupieni, gdy tworzymy te kawałki. Nie będzie przesadą stwierdzić, że w żadnym innym składzie relacje personalne i wspólna praca nad muzyką nie przynosiła mi aż takiej frajdy. Mega git się ze sobą dogadujemy. Po prostu czasami trzeba zaliczyć kilka kapel po drodze, by w końcu trafić na tę najfajniejszą. Bo owszem, muzyka jest ważna, ale nie najważniejsza. Liczy się przede wszystkim przyjaźń i ciężka praca. 

Jak najskuteczniej zmyć krew z kolorowych ubrań?

MT: A po co ją zmywać?

PK: Ja też nie wiem jak, więc chyba najprościej będzie upaćkać ciuchy w jeszcze większej ilości krwi i będzie super.

Łukasz Brzozowski

zdj. Agata Hudomięt

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas