Pewnie zapyta cię o to wiele osób, ale co daje ci anonimowość w ramach Neon Nightmare?
Największy plus jest taki, że ludzie gadają. Wiedziałem, że tak będzie i miałem rację. Odkąd Neon Nightmare wystartowało, wszyscy zastanawiali i wciąż zastanawiają się, kto może za to wszystko odpowiadać. Cóż, mam dobre wieści: w Halloween, czyli w przeddzień premiery „Faded Dream”, opublikujemy klip, w którym wystąpię bez żadnej maski ani niczego takiego, więc wtedy wszyscy poznają moją tożsamość. Póki co ciekawscy muszą uzbroić się w cierpliwość.
Sam się trochę niecierpliwisz na myśl o tym?
Zupełnie nie. Nigdy nie obchodziła mnie rozpoznawalność, więc nie wyczekuję z jakimś wielkim podnieceniem, jak zareagują ludzie, gdy już dowiedzą się, że ja to ja. Podchodzę do tego z idealną obojętnością. Jak mówię, cała ta zabawa w anonimowość ma być dla słuchaczy powodem do główkowania i dumania, kto stoi za projektem – o nic więcej mi nie chodzi. Zabawnie obserwuje się trudy w próbach zidentyfikowania mnie.
Przyznam, że to genialny pomysł w swojej prostocie.
Co nie?! Jestem po prostu zaawansowanym internetowym trollem, tylko że przeniosłem ciężar działań nie na komentarze czy posty, a na muzykę.
Co było inspiracją do przybrania takiego modelu operowania Neon Nightmare?
Kiedy zakładałem ten projekt, zastanawiałem się, jak wyglądałby marketing i promocja Type O Negative, gdyby powstali dziś, a nie ponad 30 lat temu i uznałem, że ukrywanie tożsamości dla jaj byłoby zupełnie w ich stylu. Oni zawsze byli parę kroków przed wszystkimi i strzelali ludziom pstryczka w nos, nie szli najprostszymi ścieżkami, zawsze dawali słuchaczom sporo łamigłówek. Chcę kontynuować to podejście. Teraz takie działanie trafia na idealny grunt – ludzie mają totalnie zgniłe mózgi, nie potrafią skupić się na niczym przez dłużej niż kilkadziesiąt sekund, dlatego nie daję im komfortu, nie podaję wszystkiego na tacy. Wszystko pozostaje owiane tajemnicą. Poza tym zabawnie ogląda się te wszystkie teorie spiskowe na temat tego, kim rzekomo mógłbym być.
Jest ich trochę.
Dokładnie. Ludzie są święcie przekonani, że jestem którymś z żyjących członków Type O Negative albo Colinem Youngiem z Twitching Tongues i pewnie jeszcze setką zupełnie innych postaci. Powiem tak: niektóre przypuszczenia związane z Neon Nightmare są zgodne z prawdą (oczywiście nie powiem, które dokładnie), ale ich znaczna część to absolutne bzdury. No cóż, w Halloween wszystkiego się dowiemy!
Ale przyznasz, że to chyba ogromne wyróżnienie, skoro ludzie myślą, że możesz być którymś z członków Type O Negative.
Żebyś wiedział! Generalnie kiedy ukazał się pierwszy singiel, spłynęło do mnie – do wytwórni również – całe mnóstwo miłych komentarzy, za które jestem oczywiście niesamowicie wdzięczny. Poza tym raczej nie zwracam uwagi na dyskusje odnośnie Neon Nightmare, choć niektóre wnioski są intrygujące. Albo wręcz dziwne, co tym bardziej mi schlebia.
Na przykład?
Niektórzy sądzą, że Neon Nightmare to projekt wygenerowany przez AI. Oczywiście w dzisiejszych czasach wszyscy gadają o AI, nie mając o tym pojęcia i wydaje im się, że za pomocą AI można zrobić już wszystko – urocza sprawa. Druga rzecz dotyczy kwestii wizualnych. Na podstawie moich zdjęć użytych do promocji projektu, ludzie próbowali zidentyfikować mnie, bazując na sylwetce i uznając, że na bank biorę sterydy. Chyba musżę nie najgorzej wyglądać, skoro losowe osoby dochodzą do takich wniosków.
To oczywiste, że główną inspiracją pod kątem wizualnym i muzycznym jest dla ciebie Type O Negative, ale w wielu momentach twoja muzyka brzmi wręcz jak napisana przez Petera Steele’a. To celowe założenie?
Dobra, powiem ci, o co z tym chodzi, bo sytuacja jest – delikatnie mówiąc – złożona, a pewnie i tak nie wyłożę na stół wszystkich detali. Jakiś czas temu przeżywałem dość poważny kryzys – po czasie mogę uznać, że był on dla mnie punktem zwrotnym, aczkolwiek naprawdę mocno dał mi w kość. Dotarłem do punktu, w którym nie rysowały się przede mną żadne fajne perspektywy. Rozważałem zabójstwo, samobójstwo, odwyk i pobyt w jakiejkolwiek instytucji zajmującej się reperowaniem zdrowia psychicznego. Miałem też ostatnią opcję w rękawie – było nią nagranie tej właśnie płyty. Uważam, że to najlepsze, co mogłem zrobić. I nagle zacząłem mieć dziwaczne sny. Przytłaczał mnie w nich lęk przed śmiercią. Nie chodziło nawet o utratę życia, a o panikę wywołaną tym, co może wydarzyć się dalej, po drugiej stronie. W tychże snach siedziałem w pokoju, a naprzeciwko siebie miałem Petera Steele’a. Nic nie mówił, po prostu słuchał z takim podnoszącym na duchu uśmiechem sugerującym, że wszystko będzie dobrze, a ja opowiadałem mu o największych życiowych dołach i o śmierci oczywiście. Dzięki temu wszystkiemu powstało „Faded Dream”.
To brzmi jak genialny scenariusz na film.
Po prostu kocham Type O Negative, naprawdę. Znam ich dyskografię wzdłuż i wszerz, to był zespół absolutnie jedyny w swoim rodzaju. Żadna inna kapela nie dotyka moich zmysłów z taką skutecznością jak oni. Podsumowując: nagranie „Faded Dream” nie było kwestią wyborów. To była konieczność. Gdybym tego nie zrobił, nie wiem, gdzie bym się teraz znajdował. Może bym nie żył.
Obecnie czujesz się oczyszczony z tego mroku?
Zupełnie oczyszczony? W żadnym wypadku! Nigdy nie jest tak, że nagranie płyty pomoże przezwyciężyć wszystkie problemy, jakie akurat w tobie siedzą. Powiem brutalnie: niewiele jest rzeczy, które sprawiają mi frajdę. Nie należę do towarzyskich osób, z reguły wolę izolację od cudzego towarzystwa. Pisanie piosenek i nagrywanie albumów to coś, co potrafi mnie naprawdę mocno uszczęśliwić. Jak nic innego, serio. Koncertowanie też jest spoko, ale z biegiem czasu stałem się strasznym cynikiem, a wszelkie ciemne strony tras i biznesu muzycznego zaczęły mnie poważnie irytować. Przestałem odnajdywać w tym radość. W każdym razie praca nad „Faded Dream” mocno mnie rozweseliła.
Ale przypuszczam, że u ciebie wesołość ma swój termin ważności.
Owszem. To dosyć ciekawe, ponieważ album jeszcze się nie ukazał i znacząca część słuchaczy dopiero co się z nim zapozna, tymczasem dla mnie to już skończona historia. Nagrałem to, opracowałem cały koncept i finito – te rzeczy dopiąłem już dawno temu.
Jak dawno?
Wszystko zostało nagrane na przełomie stycznia i lutego tego roku, więc minął kawał czasu – dla mnie ta płyta już umiera, choć dla wielu dopiero się rodzi. Interesująca sprawa.
To co dalej?
Nie wiem, chyba muszę zacząć pracować nad czymś nowym. Ilekroć nagram jakiś materiał, przechodzę po nim przez jakiś dziwny i trudny do wytłumaczenia proces żalu. Na przykład teraz przeżywam, tak mi się wydaje, depresję.
Jaka jest największa zaleta spowiadania się z życiowego bagna Peterowi Steele’owi?
O cholera, ciekawe! Nie wiem, zupełnie serio! Te sny z Peterem Steelem były dla mnie dobre, ponieważ jak już je przeżyłem, to po pobudce czułem się znacznie lepiej. Nie wiem, czy można to podciągnąć pod sesję terapeutyczną, bo chłop literalnie nic nie mówił, ale cały koncept wniósł wiele spokoju do mojej duszy. Poza tym… Nie mogę wymyślić niczego sensownego.
Czyim pomysłem było wydanie płyty w Święto Zmarłych – twoim czy wytwórni?
To wspólny pomysł. Cały proces promocji tego albumu przebiega bardzo naturalnie – bez żadnych spin ani niczego takiego. Z pisaniem muzyki było podobnie. Nie czułem żadnej blokady, piosenki ze mnie wypływały. Zupełnie, jakby wszystkie te riffy i melodie pochodziły z innego świata. Po prostu się pojawiały, a ja lepiłem to w całość. Najwidoczniej targnęła mnie mocna nostalgia w związku z odświeżaniem dyskografii Type O Negative, która naturalnie przerzuciła się na gotowe utwory. Nagle przypomniałem sobie wszystkie stany, uczucia i okoliczności związane z pierwszymi odsłuchami ich muzyki.
Lubisz zaskakiwać ludzi?
Tak, uwielbiam lecieć z ludźmi w chuja, to jedno z moich ulubionych zajęć! Sprawia mi to mnóstwo satysfakcji, nie będę udawał, że jest inaczej.
Ciekawi mnie to, ponieważ muszę przyznać, że wydanie tak posępnej i niemal gotyckiej płyty w 20 Buck Spin, czyli wytwórni wyspecjalizowanej w death metalu, to niespodziewany ruch. Zależało ci na nieszablonowym zagraniu?
Interesująca obserwacja. Oczywiście masz rację. Co do nieszablonowości – nie myślałem o tym w ten sposób. Na przestrzeni lat współpracowałem z bardzo wieloma wytwórniami, a relacja, jaką od dawna miałem z 20 Buck Spin, była dla mnie wysoce udana. Obecnie chcę doświadczać wyłącznie radosnych rzeczy, więc dołączenie do oficyny, która nigdy mnie nie rozczarowała, wydaje się być zupełnie naturalnym posunięciem. Oczywiście mógłbym uderzac z tym do większych molochów, bo poznałem trochę ludzi tu i tam, ale wiem, że wtedy nie byłbym szczęśliwy. W związku z tym podjęty przeze mnie wybór okazał się najbardziej słuszny. Jednocześnie fajnie, że 20 Buck Spin zdecydowało się na wydanie tak odmiennej płyty od reszty ich katalogu. Jak na razie nikt nie jest tym oburzony, ponieważ przyjęły się jak najbardziej na plus.
Wydawca podpowiada, że „Faded Dream” jest niespokojną muzyką dla niespokojnych ludzi. Myślisz, że te piosenki pomogą im znaleźć ukojenie?
Bardzo bym chciał. To najlepsze, co daje nam muzyka – ukojenie i poczucie komfortu.
Łukasz Brzozowski
zdj. David Brendan Hall