„Obecnie jestem bardziej radykalny niż za młodu” – wywiad z Triumph of Death

Dodano: 12.10.2023
Dojrzałość, odwaga twórcza, zaskoczenie i wspominki – między innymi te wątki poruszamy w rozmowie z Tomem Gabrielem Fischerem, który ostatnimi czasy objeżdża świat i podtrzymuje dziedzictwo Hellhammer za sprawą projektu Triumph of Death. Pojawiają się wątki przyjemne, te mniej przyjemne również, a Tom – jak zawsze – urzeka kulturą słowa i wyczerpującymi odpowiedziami.

Potrafisz czasami siebie zaskoczyć?

Różnie bywa – nie będę ukrywać, że obecnie znam siebie całkiem dobrze, mam świadomość swoich atutów oraz braków, więc jestem w stanie przewidzieć, co zrobię i jak to zrobię. W takiej sytuacji trudno o element zaskoczenia. Niemniej cały czas zaskakuje mnie zaangażowanie słuchaczy w moją twórczość. Bez nich nie byłoby Triumph of Death. Ogrom pozytywnych opinii związanych z tą inicjatywą i – co za tym idzie – materiałami Hellhammer napawa mnie dumą, ale jest też niespodzianką. Nie przeczuwałem, że wzbudzi to aż tyle entuzjazmu. Jeśli lata temu ktoś by mi powiedział, że w okolicach sześćdziesiątki wciąż będę czynnym i szanowanym muzykiem, najpewniej uznałbym to za nonsens. A tu proszę – znajduje się w naprawdę korzystnym położeniu. Ogromny przywilej.

Wiesz, jak ogromny wpływ na scenę ekstremalną miał Hellhammer, więc dlaczego Triumph of Death miałoby spotkać się z dezaprobatą słuchaczy?

Nie powiedziałbym, że myślałem o dezaprobacie. Po prostu byłem zszokowany skalą, w jakiej to wszystko się rozgrywa i rozgrywało. Nie mówię wyłącznie o teraźniejszości, ale także niedalekiej przeszłości, gdy żył jeszcze Martin Eric Ain (współzałożyciel Hellhammer oraz Celtic Frost – przyp.red.). Ten zespół właściwie z miejsca stał się bardzo popularny w różnych kręgach, co było o tyle zaskakujące, bo gdy funkcjonował, właściwie mało kogo obchodził, aż tu nagle nadeszła wielka rozpoznawalność. Dość ciekawa sprawa, wciąż trudno mi ją zrozumieć. Powiem więcej: w trakcie działania Hellhammer byliśmy obśmiewani przez ludzi. Nikt nie dawał nam szansy. Dlatego też nagła zmiana opinii – mniej więcej na przełomie lat 90. i dwutysięcznych – oraz powszechny szacunek okazały się dla nas wręcz olśniewające.

No i jeszcze jedna sprawa: zakładając Triumph of Death, robiłem to głównie dla siebie. Chciałem zobaczyć, jak te utwory brzmią na scenie, a należy pamiętać, że większości z nich nigdy przedtem nie grałem na żywo.

Zacząłem od zaskoczenia, ponieważ gdy wykonujesz utwory Hellhammer z Triumph of Death, słyszę w twoim głosie tyle samo energii i zła, ile miały w sobie ich pierwotne wersje. To ciekawe, że pewne rzeczy w ogóle się nie zmieniają.

Myślę, że dziś jestem dużo bardziej radykalny niż w młodości. 

Dlaczego?

Tego nie wiem. Być może chodzi o wiek i doświadczenie, jakiego nabierałem przez lata. Stałem się dużo dojrzalszy i pewny siebie, czego z pewnością mi brakowało w czasach Hellhammer, więc nie mogłem uwolnić swoich niektórych atutów w pełni. Co do pytania o wokale: z jednej strony zgadzam się z tobą, ale z drugiej jest coś jeszcze – te utwory w interpretacji Triumph of Death stały się bardzo ciężkie, dużo cięższe niż oryginały. Oczywiście w czasie ich tworzenia dawno temu również pragnąłem, by brzmiały znacznie bardziej ekstremalnie, lecz zupełnie nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Teraz oczywiście posiadam taką wiedzę, więc nadaję im nową barwę. To zresztą nie tylko moja opinia – gdy miksowaliśmy “Resurrection of the Flesh” w studiu, wszyscy wychodziliśmy z identycznego założenia. 

To bardzo przyjemna niespodzianka.

Zdecydowanie, dlatego nie muszę niczego żałować. Czasami po prostu potrzeba naprawdę wielu lat, by nauczyć się odpowiednio wyrazić to, na co masz ochotę – jako wokalista, jako gitarzysta.  

Można więc uznać, że to twój obecny radykalizm to klucz brzmienia Triumph of Death?

Jak najbardziej. Nad “Resurrection of the Flesh” pracował obecny, a nie nastoletni Tom. Dlatego też przekazuję w nich współczesnego siebie, nie próbuję udawać kogoś, kim byłem dawno temu. Jednocześnie uważam tę płytę za bardzo wierną nagraniom Hellhammer. Tak mógłby brzmieć ten zespół, gdyby pograł jeszcze kilka lat dłużej i nieco okrzepł – bardzo zależało nam na uzyskaniu takiej atmosfery. Spędziliśmy długie godziny, dyskutując na ten temat i, jak widać, wszelkie działania poskutkowały, bo wszystko wyszło zgodnie z oczekiwaniami. 

Obecnie jesteś świadomy, jak istotnym przystankiem w twojej karierze był Hellhammer, ale czy zawsze tak miałeś? Czy twoje zdanie o tym zespole pozostawało równie wysokie choćby w czasach Celtic Frost?

To dosyć złożony temat, bo oczywiście od zawsze wiedzieliśmy, że Hellhammer jest bardzo istotny i nigdy mu nie umniejszaliśmy, bo bez niego nasze życia wyglądałyby kompletnie inaczej. Tym niemniej miewaliśmy trudne chwile związane z tym zespołem, choćby na poziomie wspomnień. Dla fana pod sceną to tylko muzyka, ale jeśli chodzi o mnie czy paru pozostałych muzyków, którzy przewinęli się przez ten skład, Hellhammer był czymś znacznie więcej. Tworzyliśmy te numery, przeżywając niesamowicie trudne stany życiowe, a ich surowość nie była niczym robionym na pokaz, tylko odbiciem stanu ducha, jaki wówczas nas prześladował. Cierpieliśmy tak bardzo, że gdy już przelewaliśmy to na kompozycje, bił z nich czysty mrok. Gniew, ból, frustracja – właśnie te emocje napędzały nasze demówki, dlatego graliśmy ekstremalny metal zanim ktokolwiek próbował to nazwać.

W końcu nie da się myśleć o własnych materiałach bez kontekstu.

Dokładnie, dlatego Martin i ja potrzebowaliśmy naprawdę sporo czasu, by dojrzeć, przepracować pewne tematy oraz móc w pełni uznać Hellhammer wyłącznie za zespół muzyczny, obedrzeć go ze wszystkich traum. 

Mówi się, że dojrzewanie to przede wszystkim akceptowanie tego, kim się jest – wobec tego czy Warrior z 2023 roku ma wiele wspólnego z Warriorem z 1983 roku?

Mam nadzieję, że obecnie jestem dużo dojrzalszy niż wtedy – właśnie to uważam za największy dar życia. Do niego dochodzi oczywiście intelekt i umiejętność uczenia się nowych rzeczy każdego dnia. Ale poza tym, paradoksalnie, wciąż mam naprawdę blisko do młodego Toma. Niezmiennie jestem odważny, eksperymentuję, nie boję się ryzyka i wiem, że czasami warto postawić wszystko na jedną kartę. 

Czyli dojrzałość nie stępiła w tobie najistotniejszych artystycznych cech.

Absolutnie nie. Mam wrażenie, że jeśli już, to tylko je wzmocniła, a nie na odwrót. Oczywiście rozumiem, o co ci chodzi, bo niektórzy artyści z podobnym stażem do mojego ewidentnie stracili twórcze paliwo i wydają się być cieniem samych siebie z lepszych czasów, ale wiem, że nie zaliczam się do tego grona. Jest tak, ponieważ wciąż żyję w zgodzie z podobnymi wartościami. Dla przykładu: miałem spory zgrzyt choćby w latach 80., gdy ważne dla mnie zespoły – jak na przykład Nazareth – nagle stawały się dużo bardziej ugrzecznione i komercyjne. Może w ich ocenie był to przejaw dojrzałości, ale osobiście postrzegałem taki obrót spraw jako rezygnację z ciężaru, jakiegoś pierwiastku niebezpieczeństwa. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego niektórzy tak miękną na starość, więc przysiągłem sobie, że przez cały czas będę radykalny. I słowa dotrzymałem. 

Im starszy jesteś, tym wścieklejszy?

Nie powiedziałbym, że wścieklejszy. Jestem rozczarowany kondycją współczesnego świata, ale nie wściekam się na to, ponieważ nic nie wskóram. Pozostaje mi jedynie zaakceptować ten stan i żyć w zgodzie z własnym sumieniem. Niby mamy za sobą tysiące lat cywilizacji, a jednak wciąż mordujemy się wzajemnie, niszczymy naturę, krzywdzimy zwierzęta… Jak widać, nie potrafimy wyciągnąć wniosków z własnych błędów. Wątpię, by kiedykolwiek miało być z tym lepiej. 

Triumph of Death to zespół złożony z bardzo sprawnych muzyków, którzy mają rzemiosło w małym palcu. Nie było to trudnością przy odtwarzaniu tak surowych i atawistycznych numerów, jakie tworzyłeś w Hellhammer?

Oczywiście przy pewnym poziomie zdolności technicznych wspomniana przez ciebie sytuacja może być problemem, ale nie dotknął on Triumph of Death. Gdy sformowałem ten skład, wiedziałem, że trafiłem na właściwych ludzi, których rzemiosło nie stanie na przeszkodzie w utrzymaniu maksymalnej surowizny tych utworów. Bardziej niż umiejętności liczyło się dla mnie podejście muzyków. Szukałem ludzi nadających na tych samych falach co ja, a nie sesyjniaków liczących na łatwy zarobek. Właśnie z tego powodu w Triumph of Death znajdziesz dwójkę starszych, doświadczonych muzyków, ale i dwójkę młodszych – znacznie bliższych młodemu mnie. 

Byłbyś w stanie wymienić pakiet kluczowych cech, na bazie którego dobierałeś ludzi do składu?

Przede wszystkim pewność siebie. Do tego dochodzi też profesjonalizm – żadni garażowi muzycy tutaj by nie przeszli. Triumph of Death to jednak spora inicjatywa, więc musiałem mieć pewność, że niezależnie od trudu sytuacji, będę miał u boku ludzi, którzy nie wymiękną. 

Jakie stany wzbudzają w tobie prehistoryczne numery z demówek Hellhammer? Wielu muzyków sięgających po materiały z głębokiej przeszłości, mówi o dumie i nostalgii, ale coś czuję, że u ciebie może być to szersze spektrum emocji.

Nostalgia to oczywiście jedno z wyraźniejszych uczuć pojawiających się przy Hellhammer i nie uznaję, by było w tym cokolwiek niestosownego. Oczywiście jeśli zatoniesz w tych wspominkach, sprawy się komplikują, ale na szczęście nie padłem ofiarą czegoś takiego. Kiedy słucham tych demówek, przypominam sobie o bardzo trudnych czasach, lecz jednocześnie podpartych ogromną wręcz determinacją. Jestem w stanie przywołać dokładne urywki z pamięci, gdy akurat pojawia się konkretny riff czy rytm, bo pamiętam wszystko bardzo dobrze. To piękna, aczkolwiek i bolesna sprawa.

Powiedziałbym nawet, że niektórym z nas ten zespół w jakiś sposób uratował życia. Niektórym, bo pozostali członkowie Hellhammer nawet w późniejszych latach mieli na plecach wiele ciężaru, który z trudem unosili. 

Ale chyba niespecjalnie tęsknisz za tamtymi czasami.

Obecnie jestem profesjonalnym muzykiem i producentem, mam własną wytwórnię, zwiedzam cały świat w ramach tras… Trudno znaleźć jakiś powód do narzekania. Mimo wszystko, od czasu do czasu zdaża mi się zatęsknić za tamtymi chwilami, bo były wyjątkowo magiczne. Jasne, nie mieliśmy łatwo, los rzucał kłody pod nogi, ale więź między nami mógłbym nazwać nierozerwalną. W zespole panowało absolutne braterstwo i lojalność. Wspólne cele doprowadziły do wielkiej przyjaźni. Jak sam dostrzegasz, moje wspomnienia nie są jednowymiarowe, mają wiele barw. 

Jeśli dobrze pamiętam, wciąż pracujesz nad nowym materiałem Triptykon – doświadczenia związane z Triumph of Death wpłyną na jego kształt?

Powiedziałbym, że Hellhammer zawsze w jakimś stopniu oddziaływał na Triptykon, znacznie bardziej niż na Celtic Frost. Pod kątem nastawienia i sposobu gry – pomijając oczywiście techniczne aspekty, które teraz są na wyższym poziomie – czuję to coraz mocniej z każdym dniem.

W jednym z niedawnych wywiadów wspomniałeś, że dzisiejsza scena metalowa jest dużo bardziej otwarta niż w latach 80. – ale czy bardziej wyjątkowa?

Bardzo dobre pytanie – nie wiem, czy potrafię udzielić właściwej odpowiedzi. Na pewno dzisiejsza scena nie jest tak wywrotowa i eksperymentalna jak na początku lat 80. Wtedy właściwie co drugi dzień spotykałeś się z absolutnie oryginalnym albumem, który brzmiał zupełnie inaczej od wszystkiego innego. Ale z drugiej strony dziś masz nieograniczone możliwości, nie musisz obawiać się ortodoksów i mieszać style w dowolny sposób.

Łukasz Brzozowski

zdj. Roland Moeck

Album koncertowy Triumph of Death dostaniecie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas