Płyty, które zmieniły nasze życie: Siksa

Dodano: 17.10.2023
Jeśli w poprzednich odcinkach „Płyt, które zmieniły moje życie” nie trafiliście na jednolity klucz stylistyczny, to… tutaj tym bardziej na niego nie traficie. Peja, Avril Lavigne, The Clash, Batushka w wykonaniu Zbigniewa Stonogi, Ewa Demarczyk… Jak widzicie, jest kolorowo i bogato. Wybory Alex i Buriego was nie zawiodą.

Płyta, dzięki której zapragnęliśmy zostać muzykami:

Alex: Składanki, które sama sobie zgrywałam z Radia ESKA i później udawałam, że śpewałam te piosenki, które sobie ponagrywałam. Szczególnie angażowałam się na mojej scenie w pokoju w utwory Avril Lavigne, dzięki której przestałam być w szkole wyśmiewana przez bogatą córkę dentystów, że mam buty Converse z lumpeksu. W tym czasie dostałam także od kuzynki Hey “Fire” na kasecie, którą w całości performowałam w pokoju. Tutaj szczególnie zaintrygował mnie utwór “Dreams” gdzie Kasia Nosowska na początku mówi “teraz słyszę”. W ogóle myślałam sobie, że to fajnie mieć na płytach takie wtręty jakby z salki prób czy coś. Już rozumiałam wtedy angielski więc wers:

And your fuckin’ dad / Gonna die in hell, gonna pay for all his sins!

wyśpiewany z chrypą przez Nosowską to było coś niesamowitego. W sumie jak teraz to włączyłam, to też mam ciarki. 

Oraz nagranie, które oglądałam w kółko na YT, jak Sinead O’Connor śpiewa “Troy” na Pinkpop Festival. To jak była ubrana, jak śpiewała, jak się zachowywała. 

A obecnie, bo to trzeba sobie co jakiś czas przypominać dlaczego jest się w muzyce to wszystko co zrobiła i robi nadal Kathleen Hanna. Takie płyty się u mnie zmieniają co jakiś czas też. Mam raczej patronki danego roku. 

Buri: Wiem dokładnie, co to była za płyta. Bootleg The Clash “Live in USA”, czyli nagranie nowojorskiego koncertu grupy z 1979 roku. Jakość i mix tej koncertówki są raczej kuriozalne, momentami słychać tylko publikę, bas i wokale, momentami tylko gitarę i werbel. W zasadzie musiałem się jako nastolatek domyślać, jakie brzmienie właściwie ma słynne The Clash, może jedynie kompozycja i energia są na tym albumie czytelne. Niemniej “Armagideon Time”, z którego pozostał tylko monotonny bas i wokal zainteresował mnie grą na basie. Krótko później dokopałem się do właściwej dyskografii i to już “Sandinista” była moją ulubioną płytą, ale “Live USA” ze swoim bootlegowym sznytem i okropną piracką okładką to było to. Do tej pory lubię słuchać wszelkiej maści bootlegów.

Płyta, której się wystraszyliśmy przy pierwszym odsłuchu:

Alex: Liroy “Bestseller”, bo jak jej słuchałam w łóżku w nocy to przyszedł tata wziąć mi słuchawki, by usłyszeć co ja właściwie słucham. Bardzo wtedy się spociłam, zestresowałam, przestraszyłam, bo wiedziałam, że będę miała przypał. 

A jakoś w ostatnich latach to chyba TONCIA “Politoksykomania” oraz większość nagrań Diamandy Galas.

Buri: Ćpaj Stajl “Lato w Gettcie”. Ale wystraszyłem się raczej dlatego, że tak bardzo mi się podoba już po pierwszym odsłuchu. Najlepszy polski zespół obecnie.

Płyta, która zmieniła nasze postrzeganie danego gatunku lub muzyki w ogóle:

Alex: Ogólnie Kora z całą swoją osobowością, czyli coś, co porusza się na styku punku i poezji wykraczając tak daleko, że bezczelność.

Buri:  Wspaniałe to były czasy gdy zupełnie losowe płyty wpadały w twoje ręce i z automatu coś znaczyły, można się było nad nimi pochylić. Skąd miałem album izraelskiego zespołu Dir Yassin “Durchbrechender Geist” nie wiem, ale choć znałem już za dzieciaka jako tako klasykę hardcore punku, to Dir Yassin zmiótł mnie i zaskoczył. Antysyjonistyczny zespół z odległego kraju, o którym nigdy nie myślałem w kategoriach punk rocka, z prowokacyjną nazwą, przywołującą zbrodnie w palestyńskiej wsi Dir Yassin. Połamane riffy z walcowatym basem w kawałkach takich jak “Spectacle” czy “Brotherly Mass Grave” plus prowokacja, zaangażowanie polityczne, powiew czegoś egzotycznego z innego kręgu kulturowego i społecznego. Wybiło mnie to z polskiego i anglosaskiego kontekstu punk rocka i uświadomiło, że to życie, które mnie interesuje, jest wszędzie. Teraz mam wydaną w 2005 roku kompilację “Discography” i chętnie do niej wracam.

Płyta, która definiuje to, kim jesteśmy jako ludzie

Alex: Zmieniam pytanie na: Płyta, która definiuje to, kim zawsze chciałabym pozostać –  “Czarna Gwiazda” Trompki Pompki

Buri: To, jakim jesteś człowiekiem, definiuje to, jak się zachowujesz ty sam, nie dzieła sztuki stworzone przez innych ludzi. Płyty nie ponoszą odpowiedzialności, my sami już tak. Chciałbym być jak “California” Mr. Bungle, ale to niemożliwe.

Płyta, która może być ścieżką dźwiękową dowolnej imprezy:

Alex: “Kayah i Bregović” Kayi i Bregovicia

Buri: Imprezy? Na spokojnie. Muzyka karaibska czyli ska, rocksteady, early reggae, stary dub z lat 60.. Do tego world music, katalog Habibi Funk, gypsy jazz. Ale ja się dobrze bawię gdy w tle gra wspólna płyta Lorda Tanamo i Dr. Ring Ding & Senior Allstars “Best Place in The World” z 2000 r., którą nagrał weteran ska, mento i calypso Lord Tanamo w wieku sześćdziesięciu sześciu lat z niemieckim producentem i świetnym big bandem. Klasyczne jamajskie utwory w nowoczesnej produkcji. Tak powinno się to robić, niestety nikt już tak nie robi. Często leci, goście nawet nie zauważają.

Płyta z najbardziej życiowymi tekstami:

Alex: Jest takich wiele, które puszczamy w domu na różne okazje i w zależności jak życie się aktualnie układa. Ale zakładając, że jest dość chujowo, często to trzeba sobie poprawiać humor i wracać do piosenek, które naprawdę oddają życie i jest to:

“Stonuszka” czyli teksty Stonogi zmaszapowane z muzyką Batushki

“W śnialni” Furii, bo można się przy tym położyć i i kontemplować swoje człowieczeństwo 

“Lato w Getcie” Ćpaj Stajl

“ty k***o mixtape” Bella Ćwir

Ponadto mamy takie bardziej składankowe podejście do życiowych utworów, czyli na przykład puszczamy sobie po kilka i wtedy z nimi utożsamiamy naszą obecną sytuację w życiu i tutaj Buri pewnie dopowie kilka takich utworów, które mi puszcza, a które naprawdę są życiowe i pomagają zrozumieć swoją sytuację w życiu:

Peja “Być czy mieć” oraz “Mój rap moja rzeczywistość”

Magik Dyspozytor “Utop mnie w Wenecji” bo to jest o Gnieźnie, w którym żyjemy 

Wojciech Młynarski “Lubię Wrony” w wykonaniu Gaby Kulki jest super

Jan Kobuszewski “Cyganek” z tekstem Osieckiej

Magda Fronczewska “Gdybym była wielką gwiazdą”

Stachursky “Uciekam stąd”

Ewa Demarczyk “Grande Valse Brillante” 

Formacja Cmentarz “Ojcze nasz”

Buri: Ucho do “życia” ma Szczepan z Po Prostu. “Madonna + Dżakson = Prins” ale i wszystkie inne ich płyty to jest zlepek zasłyszanych sąsiedzkich dialogów, kłótni, przejęzyczeń, zlepek głupot, błędów frazeologicznych, frazesów i dowcipów przefiltrowane przez geniusz wokalisty. To są życiowe teksty, to jest to, co słyszę pod blokiem, w sklepie i autobusie, a nie żadna publicystyka w stylu jakiegoś Staszewskiego czy coś. Szczepan Szprada to jest nasz James Joyce. “Nie na darmo siedziałem / cztery lata w siódmej / żeby stawiać przecinki / właśnie się objawiam / nie pomogę wam / bo jestem fałszywy / nic mnie nie obchodzi / jestem wolnym słuchaczem”.

Płyta, którą uwielbiam, choć nikt by mnie o to nie posądzał:

Alex: Nie wiem… mam składankę na siłownię z takim tępym hardkorem.

Buri: Jest taka płyta, i sam jestem zdziwiony, gdy znajduję ją na półce. Jest to “Koncert wiolonczelowy e-moll op. 85” Edwarda Elgara w wykonaniu wiolonczelistki Jacqueline du Pré z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną. Nie znam się na muzyce klasycznej, jestem odpowiednio głuchy by grać to, co gram, ale ekspresja Pré podczas gry na wiolonczeli to dowód na to, że możesz spalać się jak w punk rocku podczas gry w filharmonii. Na tej samej płycie jest kompozycja Dvořáka, lecz Elgar ma więcej patosu którego nie cierpię, dlatego plus dla Elgara.

Płyta, której słuchania nie życzyłabym najgorszemu wrogowi:

Alex: Najgorszy wróg nie powinien mieć możliwości słuchania muzyki. 

zdj. Riccardo Giori

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas