„Polskiemu heavy metalowi brakuje wyjątkowości” – wywiad z Nightbound

Dodano: 26.09.2023
Na wydanej w tym roku EP-ce “Howling of the Night” Nightbound prezentują heavy metal bogaty w melancholię i bliższy cmentarnym bramom niż rycerskim grodom. Skąd ten pomysł? Dlaczego w Polsce gatunek stoi w miejscu? Te i inne kwestie rozstrzygamy z gitarzystą grupy, Vikkiem.

Czego obecnie brakuje heavy metalowi w Polsce?

Wydaje mi się, że wiele polskich kapel z tych okolic nie dąży do wyjątkowości. Duża część z nich idzie w sztampowość i sprawdzone rozwiązania, zamiast pokazać w tej muzyce siebie. Oczywiście inspirowanie się Angel Witch czy generalnie NWOBHM nie jest niczym złym, sami lubimy te kapele, ale w niektórych przypadkach wręcz czujesz, jakbyś obcował z kserokopią czegoś, co pojawiło się dawno temu. Trudno mi to sensownie ubrać w słowa, lecz chyba po prostu brakuje mi składów przerabiających te wszystkie znane już patenty na własną modłę.

Ale chyba przyznasz, że trudno o wyjątkowość w tak hermetycznym i ściśle określonym gatunku.

Oczywiście, to naturalne, w końcu na nikim się nie wyżywam ani nic z tych rzeczy. Niemniej, wychodzę z założenia, że wszystko pozostaje kwestią wyobraźni i chęci, które wcielasz w życie. Żaden gatunek muzyczny nie został moim zdaniem w pełni wyeksploatowany, dotyczy to także heavy metalu, dlatego przy odpowiednim nakładzie pracy można zrobić z nim coś odstającego od normy, można poprzestawiać te klocki na różne sposoby. Każda forma sztuki niezmiennie ewoluuje i nawet jeśli w obecnych czasach dzieje się to w bardziej ślamazarnym tempie, to wciąż nic nie zostało stracone. 

Należy jednak pamiętać, że niektóre pomysły niekoniecznie brzmiałyby dobrze w zestawieniu z heavy metalem, który jest wyjątkowo specyficzny.

Z jednej strony się z tobą zgadzam, ale z drugiej uważam, że bycie muzykiem powinno polegać na maksymalnej wolności, dlatego daleko mi do osądzania, co wypada robić, a czego unikać. Niech każdy eksperymentuje z różnymi rzeczami po swojemu i nie da się zaślepić jakimś niepisanym gatunkowym zasadom. Chyba każdy w Nightbound lubi projekty, które pewnie wzbudzają różne opinie i polaryzują słuchaczy, aczkolwiek brzmią na tyle świeżo, że przyciągają do siebie. To bardzo ważna cecha, bo wracasz do czegoś i nawet nie potrafisz tego wyjaśnić. 

Czyli w waszym zespole nie ma żadnych ograniczeń.

Powiem więcej: kiedy zakładaliśmy zespół, nie mieliśmy nawet pomysłu na to, co chcemy grać. Oczywiście w głowach latały nam różne skojarzenia, ale nie byliśmy przytwierdzeni do żadnego konkretnego gatunku. Przy pisaniu nowej muzyki inspirujemy się naprawdę wszystkim, czego akurat słuchamy. Nie nakładamy żadnego filtra, tylko płyniemy z prądem i obserwujemy, dokąd to prowadzi. Słowem: poszukujemy czegoś dla siebie w najróżniejszych odnogach muzyki gitarowej – począwszy od Faith No More przez wczesną Panterę czy Forbidden aż po Kinga Diamonda oczywiście. Jedyne, czego naprawdę byliśmy stuprocentowo pewni w momencie startowania z Nightbound, to klimat, jaki pragnęliśmy uzyskać. Miało być mrocznie i nieco teatralnie – noc, nietoperze, cmentarze… Czy nam wyszło? Sami nie wiemy, aczkolwiek odbiór słuchaczy jest jak najbardziej zachęcający. 

Planujecie trzymać się tego kierunku?

Nie jestem w stanie udzielić wiążącej odpowiedzi. Już teraz widzę, że nasz styl ewoluuje, a ewentualne poszukiwania mogą zaprowadzić w jeszcze inne rejony, więc zobaczymy, co przyniesie przyszłość dalsza lub bliższa. W ostatnim czasie w zespole doszło do pewnych roszad personalnych, więc – jak pewnie się domyślasz – nowe głowy przynoszą nowe pomysły. Na przykład obecnie pracujemy nad kawałkiem, który w całości skomponował najnowszy gitarowy Nightbound, Ozzy, a jego inspiracje to choćby Killing Joke lub, z kompletnie innej orbity, Queensrÿche, więc nie będzie miejsca na nudę. 

To rozbieganie stylistyczne ma sens, bo na przykład wizerunkowo macie blisko do Watain, a przecież gracie tradycyjne heavy, więc zapytam – czy na poziomie atmosfery lub ładunku duchowego czujecie więź także z black metalem?

Jak najbardziej czujemy, tak było już od początku, jeszcze zanim Nightbound w ogóle powstał. Poza tym nie jesteś pierwszą osobą, która zdobyła się na takie porównanie – jeden z naszych słuchaczy stwierdził, że riffowo plasujemy się gdzieś między wspomnianym Watain a Def Leppard. Chyba na swój sposób chcemy być odskocznią od takiego do bólu klasycznego heavy i nasza stylówka jakoś tego dowodzi. Czujemy się swobodniej w takim anturażu, zamiast paradowania w futrzanych gaciach i legginsach w panterkę. Do tego dochodzi także sama muzyka, która nie ma chyba za wiele wspólnego z wesołymi przygrywkami pod pierwsze rzeczy Iron Maiden i to mnie cieszy. Stawiamy na mróz i melancholię – więcej Skandynawii niż Wielkiej Brytanii.

Próbujesz powiedzieć, że przymioty tożsame z klasycznym heavy metalem są dla was żenujące?

Może nie żenujące. Ujmę to w ten sposób: wszystko zależy od tego, jak wiele futra masz w tych swoich futrzanych gaciach. Jeśli zbyt wiele, narażasz się na śmieszność. O ile nie przepadam za okołoglamowymi rzeczami (pomijając Kiss, które wielbię), o tyle chłopaki lubią tę estetykę, więc nie jest tak, że patrzymy na kogokolwiek z góry. Po prostu jako zespół chcemy podążać nieco inną ścieżką, jak już wspomniałem, mniej wesołą i zabawową. 

Myślisz, że obrana przez Nightbound konwencja przyjmie się na polskiej scenie heavymetalowej, która jednak zawsze była po stronie futrzanych gaci i wesołych patatajów?

Wydaje mi się, że tutaj już słuchacze mieliby najwięcej do powiedzenia. Osobiście nie posiadam danych, które pozwoliłyby jasno stwierdzić, jak zostaniemy odebrani w szerszej perspektywie czasowej. Robimy swoje i niespecjalnie nas obchodzi, czy ludzie to docenią, czy też nie. Jasne, fajnie usłyszeć komplement, człowiek dostaje wtedy motywację do działania, ale jednak tworzymy te piosenki dla siebie, nie dla kogoś innego. Może właśnie dlatego tak wyraźnie odstajemy od reszty polskich kapel w podobnych okolicach stylistycznych. 

Na „Howling of the Night” wątkiem spinającym wszystkie numery jest tytułowa noc. Sposób jej przedstawienia to sugestia, że gdy zachodzi słońce, przechodzicie niejako do innego świata?

Wydaje mi się, że jest trochę sensu w tym, co mówisz. Sama nazwa kapeli wynika z tego, że najwięcej czasu na komponowaniu czy po prostu różnych ziomalskich aktywnościach spędzamy właśnie w nocy. To dzieje się właściwie od lat, bo może kapela nie istnieje jakoś długo, ale wszyscy znamy się już jak łyse konie. Muszę przyznać, że gdy tak sobie łazimy po tych brudnych i mrocznych łódzkich ulicach w ciemności, czujemy największą wolność. Nawet nasza muzyka to jakoś odzwierciedla i prawdopodobnie właśnie z tego powodu EP-ka nosi tytuł “Howling of the Night”. Kiedy wpadliśmy na ten zlepek słów, czuliśmy, że to właśnie to.

Czyli noc wyzwala w was cechy i zachowania, których nie przejawiacie za dnia?

Dokładnie tak jest. To właśnie w nocy odpalają nam się największe zwyżki kreatywności i maksymalna swoboda właściwie we wszystkim. Wtedy tworzymy nowe rzeczy z zaskakującą łatwością. Gdy robi się ciemno i obserwujesz gwiazdy, mając świadomość jakiejś nieskończoności, daje ci to wiele do myślenia. 

Czuć romantyzmem na kilometr.

Tak, romantyzm jest w końcu jedną z istotniejszych cech muzyki metalowej, więc wszystko się zgadza. Bije z tego jakaś melancholia, ale jednocześnie przepełniona ogromem nadziei na lepszą przyszłość. Niby smutno, lecz nie do końca.

Ciekawy wątek – te dopływy nadziei to coś, co dostrzegasz także w Nightbound czy rozmawiamy wyłącznie o twoim mentalu?

To, co powiedziałem, odnosi się raczej wyłącznie do mnie i nie wiem, czy przekładałbym to na działania zespołowe. Choć z drugiej strony… Kiedy analizuję emocje, jakimi operuje Grave, gdy śpiewa, dostrzegam w nich właśnie jakiś rodzaj tlącej się nadziei. Coś w stylu: Jest chujowo, ale bankowo będzie lepiej. Pewnie brzmię nieco naiwniacko, aczkolwiek nic na to nie poradzę. 

Pochodzicie z Łodzi, która była bastionem śmieszkowego thrashu, ale obecnie kojarzy się z jakościowym death, black, a nawet heavy metalem. Potrafisz wskazać, kiedy w waszym mieście pstrokate katanki i piosenki o piciu piwka spadły z piedestału?

Nie przypominam sobie, aby w Łodzi kiedykolwiek pojawiały się absolutnie typowe kapele z okolic tzw. “beer-thrashu”. Chyba bardziej widoczne było to w thrashowej stylówie, ale na poziomie piosenek – nie wydaje mi się. Co więcej, taki kod wizualny cały czas jest u nas widoczny. Sam zapierdzielam wszędzie w hi-topach i się tego w ogóle nie wstydzę. 

Do którego z wpływowych zespołów heavymetalowych ostatniego piętnastolecia macie najbliżej i dlaczego akurat do In Solitude?

No cóż, trafiłeś z tym In Solitude, nie będę ściemniał. (śmiech) Doceniamy aurę, która wisiała nad ich piosenkami – ogrom mroku, świetne melodie i ciągnące się napięcie. Ten zespół to jedna z naszych najistotniejszych inspiracji. 

Już w listopadzie otworzycie łódzki odcinek ogólnopolskiej trasy In Twilight’s Embrace i Jadu – czujecie, że możecie dotrzeć do serc fanów zwłaszcza tej pierwszej formacji?

Zobaczymy, na razie nie ma co zapeszać, choć nie ukrywam, że przy naszej stylówie i doborze melodii możliwym jest, że trafimy nawet do zatwardziałych blackmetalowców. Sami zresztą zaproponowaliśmy chłopakom z In Twilight’s Embrace, że gdyby mieli ochotę, to z wielką chęcią wskoczymy przed nimi na supportowego slota, a oni ciepło ten pomysł przyjęli, bo podoba im się nasza twórczość.

Łukasz Brzozowski

zdj. Asya Warner, Adam Śledziak

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas