“To wciąż agresywna muzyka, nawet jeśli ubrana w inne szaty” – wywiad z The Dog

Dodano: 08.12.2023
Zaczynali od wściekłego powerviolence, przeszli do post-hardcore’u, a teraz? Teraz mają bliżej do metalu, ale nie zapominają o piosenkach. Najnowszy album The Dog, „Somewhere, Anywhere” wychodzi już w przyszłym roku, a poniżej Igor Grudziński opowiada o swojej pracy magisterskiej, automatyzmach i o byciu muziarzem.

Jak radzisz sobie z wymagającymi zadaniami?

Jeśli zadanie jest wymagające, z reguły staram się podchodzić do niego metodycznie. Do tego w moim rozumieniu “wymagające” dość często równa się “stresujące”, więc początkowo wpadam w mikropanikę, ale gdy ochłonę, szukam odpowiedniego rozwiązania problemu. Dzielę sobie czas do wykonania czegoś takiego, rozkładam czynności, których mam się w konkretnej kolejności podjąć i potem lecę punktowo – od a do z. Mniej więcej na takiej zasadzie zajmowałem się swoją pracą magisterską. Kiedy dostałem deadline na napisanie całości, przeanalizowałem, jak dużo czasu mi to zajmie i wyliczyłem, jak powinienem pracować, aby się nie zajechać, a jednocześnie zdążyć ze wszystkim. Wyszło to całkiem nieźle. 

A co jeśli metodyczne rozwiązania zawodzą?

Nie wiem, jak na to odpowiedzieć, bo chyba jeszcze nigdy się na tym nie zawiodłem. Zastanawiam się, czy zjebałem cokolwiek z istotnych rzeczy, które musiałem zrealizować w życiu, ale wątpię. Oczywiście są też sytuacje nieoczekiwane, raczej nieprzewidywalne i wtedy może się powinąć noga, wiadomo, lecz to chyba wyjątek od reguły. Wydaje mi się, że konkretny plan jest najlepszy. Jasne, możesz mieć jakąś super metodę jako furtkę awaryjną, lecz ona też może zawieść. Poza tym… Nie wiem, szukam pomocy u innych, gdy muszę zmierzyć z czymś trudnym. Co to w ogóle za pytania?! Czuję się jak na rozmowie o pracę.

Zagaiłem o wymagające zadania, ponieważ po ostatniej EP-ce zastanawiałem się, dokąd jeszcze może dojść The Dog. Graliście już wściekłe powerviolence, potem pokazaliście się od post-hardcore’owej strony. Był taki moment, gdy zapytaliście siebie, co dalej?

Teraz nie, ale mieliśmy taki moment, gdy robiliśmy materiał na ostatnią EP-kę. Wtedy faktycznie musieliśmy przemyśleć, gdzie jesteśmy i jak chcemy poprowadzić ten zespół w dalszej kolejności. Przy czym generalnie nie należymy do składów, które muszą urządzać burze mózgów i co jakiś czas dyskutować sens konkretnych działań. Podchodzimy do tego znacznie bardziej intuicyjnie. 

W takim razie, skąd burza mózgów przy “Body Finder”?

Uznaliśmy, że musimy wrócić do pisania piosenek, zamiast dalej iść w bardziej skomplikowane tematy. EP-ka wydana przed “Body Finder”, czyli “Avenge Us” była – jak na nas – bardzo złożonym i wymagającym materiałem. Powiedziałbym, że dość nietypowym w kontekście The Dog. Uznaliśmy więc, że następnym krokiem powinno być uproszczenie muzyki, ale jak powiedziałem, stawiamy raczej na bardziej naturalne rozwiązania. Nie nagraliśmy jednak nigdy dwóch takich samych rzeczy. Zgodnie z tym, co powiedziałeś, zaczynaliśmy od powerviolence, przy czym nawet w tamtym momencie nieco zmienialiśmy kurs, a teraz jesteśmy, gdzie jesteśmy. Lubimy kombinować, słuchamy dużo różnej muzyki, więc inspirują nas często niepasujące do siebie rzeczy. 

Czyli “Somewhere, Anywhere” jest rozwinięciem ogólnej myśli stojącej za “Body Finder”?

Jeśli mówimy o rozwinięciu, to raczej w takim sensie, że z pewnością mamy do czynienia z dosyć piosenkowym materiałem. Chyba najbardziej piosenkowym, jaki do tej pory zrobiliśmy. Każdy z numerów dość wyraźnie dzieli się na zwrotki i refreny, co nie wydaje się niczym wielkim, ale w przeszłości miewaliśmy momenty, gdy zupełnie odchodziliśmy od tej klasycznej struktury. Przy czym stylistycznie nie doszukiwałbym się zbyt wielu punktów wspólnych, bo to inna rzecz od “Body Finder”, a już tym bardziej od jeszcze wcześniejszych nagrań. Poszliśmy nieco bardziej w stronę metalu, a z drugiej strony mocniej zaznaczyliśmy warstwę melodyczną. Być może brzmimy tu nieco ciężej, ale nawet jeszcze przyswajalniej, zdecydowanie mniej post-hardcore’owo. Usytuowałbym “Somewhere, Anywhere” gdzieś między “Body Finder” a “Avenge Us”, jeśli chodzi o rzucanie tropów.

Ubiegłeś mnie, bo miałem właśnie mówić, że „Somewhere, Anywhere” jest nawet bardziej piosenkowym materiałem niż dwie poprzednie EP-ki, nie mówiąc o wcześniejszych rzeczach. Czujesz jeszcze jakąkolwiek więź z Igorem z czasów „The Devil Comes at Night”?

Jak najbardziej. Mimo tego, że gramy bardziej popową i piosenkową muzykę, to wciąż głęboko siedzę w powerviolence. Do tej pory uznaję go za najciekawszy nurt ze sceny hardcore i śledzę nowe rzeczy. Starocie – wiadomo, wracam do nich na okrągło. Jednocześnie słuchanie muzyki, a jej robienie, to nieco inne sprawy. Na etapie “The Devil Comes at Night” maniaczyłem sporo popu i innych artystów kompletnie odmiennych od tego, jak wówczas brzmieliśmy. Nie zmieniam się pod tym kątem za bardzo, bo od lat jestem totalnym muziarzem, nie ograniczam się gatunkowo. 

W kontekście charakteru również bez zmian?

Bez przesady, ta płyta wyszła prawie dziesięć lat temu. Wtedy byłem trzydziestolatkiem, teraz zbliżam się do czterdziestki, więc oczywiście, że od tamtej pory mnóstwo rzeczy uległo zmianie. Zresztą nie tylko u mnie – reszta zespołu pewnie mogłaby powiedzieć to samo. 

Myślisz, że stopniowe zmiany na poziomie personalnym są powodem, dla którego obecne wcielenie The Dog jest – to brzydkie słowo w muzyce gitarowej – dojrzalsze od poprzednich?

W jakimś stopniu pewnie tak, to dosyć podświadoma rzecz. Generalnie jeśli mówisz o kimś, że jego muzyka stała się dojrzalsza, uznaję to za komplement, a nie powód do wstydu. Daje to również poczucie, że ktoś w końcu nauczył się grać – tym kimś może być The Dog. Bądź co bądź musieliśmy się jakoś rozwinąć. Nasze pierwsze próby miały miejsce już w 2013 roku, więc dziwnie by było, gdybyśmy przez ten czas nie zrobili żadnego kroku naprzód. Po prostu systematycznie dostrajamy się do siebie i jakoś to idzie. I nie chodzi nawet o częstsze próbowanie, bo paradoksalnie spotykamy się w tym celu dużo rzadziej niż dziesięć lat temu. 

Skoro próby są rzadsze, to jak wygląda to dostrajanie się?

W pewnym momencie działasz trochę automatycznie – mięśnie podpowiadają ci, co robić i wiesz, jak powinieneś podejść do danej melodii czy aranżacji. Przykładowo: kiedy Maciek (Śliwiński, gitarzysta – przyp.red.) podrzuca mi na mailu jakiś szkic riffu, już podświadomie wiem, jak się za to zabrać. Chodzi więc nie tylko o dojrzałość personalną, ale przede wszystkim zespołową. Do tego nieco zmienił nam się sposób pisania muzyki, bo drugi Maciek (Galon – przyp.red.), który zastąpił naszego poprzedniego basistę, gra w zupełnie inny sposób, ciśnie znacznie mocniej w stronę rocka niż właśnie powerviolence. 

Od czasów „Avenge Us” coraz śmielej odchodzisz od hardcore’owego wrzasku, ale czy możesz z pełnym przekonaniem uznać, że czujesz swobodę, gdy śpiewasz?

Absolutnie nie czuję, ale nie czuję jej również, gdy krzyczę. 

To po co ci to wszystko?

Nie wiem! Świetne pytanie, sam sobie je bardzo często zadaję i wciąż nie ustaliłem odpowiedzi. Musisz pamiętać, że jestem amatorem, więc – poza kilkoma lekcjami z profesjonalną nauczycielką śpiewu – nigdy nie szkoliłem się na jakiegoś wybitnego wokalistę z perfekcyjną kontrolą głosu. Do wszystkiego dochodzę raczej sam, kieruję się intuicją i tyle. Owszem, czasem nie trafiam w dźwięki, szczególnie na żywo (choć na płytach też), ale w końcu to jest hardcore punk! Nie ma czym się przejmować, jeśli w szerszym ujęciu wszystko siedzi, jak trzeba.

Jak rozumiem, trochę z przekory unikasz pracy nad pewnymi niedostatkami wokalnymi, bo nie są aż tak istotne?

Gdybym miał więcej czasu, być może bym się skusił, ale obecnie chyba tego nie widzę. Jestem już dorosły i stary, a co za tym idzie, muszę odwalać sporo życiowych obowiązków – w końcu zespół także jest obowiązkiem, choć i rozrywką – więc muszę odpowiednio ważyć czas, by się nie zajechać. W kontekście tego, że nie żyję z muzyki i generalnie mam sporo na głowie, muszę odłożyć cel bycia wokalnym prosem na kiedy indziej. 

Wasze starsze materiały większości słuchaczy kojarzą się z agresją i gniewem. Powiedziałbyś, że nowy album również transmituje te emocje?

Tak, jak najbardziej. Są momenty na tej płycie, gdy sobie jej słucham i myślę: “o kurwa, ale wpierdol” – zwłaszcza, kiedy akurat wjeżdża jakieś mocne hardcore’owe zwolnienie czy coś podobnego, mocno opartego na riffach. Uważam więc, że to wciąż agresywna muzyka, nawet jeśli ubrana w trochę inne szaty. W końcu hardcore jest zbudowane głównie z agresji. Głupio, gdyby jej zabrakło. Pewnie także dlatego goście – lub dziewczyny, bo jest ich coraz więcej – grający w takich składach, prywatnie są przemiłymi ludźmi. Bo cały wkurw wyładowują na scenie i w studiu, a twórczość stanowi katalizator tych negatywnych emocji.   

Pytania o tytuły płyt to najczęściej zapyhacze, ale czy „Somewhere, Anywhere” to trafny opis tego, gdzie znajdujecie się obecnie gatunkowo?

Póki nie zapytałeś, nie myślałem o tym w takiej kategorii, lecz chyba mogę się zgodzić. Sam tytuł odnosi się do tekstu jednego z numerów na albumie, który ma dość konkretne znaczenie, ale ogólnie owszem – robimy, co chcemy. Nasz gitarzysta lubi mówić, że gramy trochę dla nikogo, bo to niby hardcore, a jednak nie do końca, przy czym dochodzą tu jeszcze inne gatunki, więc no. 

Rozmawiamy w Mikołajki, więc jaki jest najgorszy prezent mikołajkowy według Igora Grudzińskiego?

O, ciekawa sprawa. Najstraszniejszy byłby jakiś karnet na rzeczy związane z rozwojem osobistym albo z rozwijaniem skillsów pracowych. Pewnie miałbym ból dupy, że muszę to wykorzystać, bo osoba odpowiedzialna za ten prezent wydała zbyt dużo kasy, bym teraz go zmarnował. Szukając jeszcze dalej, pomyślałem właśnie o jakimś kursie menedżerskim – ja pierdolę, byłoby naprawdę obrzydliwie. Chyba bym się zabił, gdybym coś takiego dostał. 

Łukasz Brzozowski

zdj. Paweł Starzec

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas