“W końcu znalazłem swoje miejsce” – wywiad z Tramhaus

Dodano: 20.02.2024
Jak metal wpływa na intensywność ich koncertów? Czy blisko dwieście występów na przestrzeni nieco ponad dwóch lat to mordęga? Dlaczego holenderski post-punk jest tak odmienny od pozostałych odmian nurtu w Europie? Na te i inne pytania odpowiada nam sympatyczny perkusista Tramhaus, Jim Luijten, z którym rozkręcamy na śrubki rosnącą popularność kapeli.

Jesteś skromny?

Jeśli teraz nazwę się skromniachą, to ludzie powiedzą, że nim nie jestem, prawda? (śmiech)

Nie wydaje mi się.

To w takim razie powiedziałbym, że jestem skromny.

Nie brzmisz na przekonanego.

Z reguły o tym nie rozmawiam, dlatego czuję się nieco zmieszany! Ale tak poważnie: jestem skromną osobą, nie wywyższam się, znam swoje miejsce w szeregu, nie muszę znajdować się w świetle reflektorów. Bycie na uboczu w zupełności mi odpowiada. Z drugiej strony daleko mi do jakiegoś odludka, ponieważ – jeśli zajdzie taka konieczność – mogę opowiadać o sobie ze świadomością, że to, co robimy z Tramhaus, jest całkiem fajne. Czasami może to sprawiać wrażenie przechwałek, ale nie taki mam w tym cel. 

Dla jasności: również uważam cię za skromniachę, ale z tego, co mówisz, wnioskuję, że odkąd grasz w Tramhaus, twój poziom pewności siebie znacząco wzrósł.

Bez dwóch zdań. Jak wspomniałem, robimy bardzo fajne rzeczy i odczuwam wielką dumę z tego tytułu, więc wpływa to bardzo korzystnie na moją pewność siebie. 

Grając w innych składach, nie do końca to czułeś?

Nie, ponieważ żaden z naszych poprzednich zespołów nie osiągnął nawet połowy tego, co teraz ma Tramhaus. Czuję się trochę jak w innym świecie. Kiedy graliśmy gdzie indziej, po prostu klepaliśmy koncerty na pełnym DIY i podchodziliśmy do wszystkiego na luzie. Teraz nasze działania są dużo bardziej usystematyzowane, mamy sporo agentów dookoła, a formacja funkcjonuje znacznie intensywniej od czegokolwiek, co robiliśmy w przeszłości.

Zacząłem od tej kwestii, ponieważ Tramhaus gra nieco ponad dwa lata, wypuściliście EP-kę i kilka singli, a już mówi się o was w kategoriach postpunkowej sensacji. Ego rośnie?

Nie wiem, czy rośnie, ale to na pewno bardzo miła sprawa. No i w dodatku wyjątkowo pomocna w kontekście bookowania koncertów czy po prostu promocji. Jeśli dookoła zespołu pojawia się jakiś hype, to z reguły stanowi czynnik ułatwiający. Poznajesz nowe osoby, częściej występujesz, zdobywasz rozpoznawalność… Słowem: następuje efekt kuli śnieżnej. Co więcej, takie głosy dodają mi energii przed koncertami, bo ludzie już z góry spodziewają się po nas świetnego show, więc stajemy na rzęsach, by takowe zapewnić.

Oczekiwania słuchaczy nie wiążą się ze stresem?

Rozumiem, o co ci chodzi, ale w moim przypadku oczekiwania wiążą się ze wzrostem pewności siebie. Ludzie wierzą, że dam im coś dobrego, więc jestem zadowolony – w końcu wiem, co robię. Skoro ktoś pokłada we mnie spore nadzieje, chcę dowozić fajne rzeczy. Nie chcę wypowiadać się za resztę Tramhaus, ale na pewno postrzegają ten temat dość podobnie.

Czyli idący za tym wzrost popularności nie jest przytłaczający?

Nie. Powiedziałbym raczej, że jest ekscytujący. Im więcej ludzi i większe koncerty, tym większa frajda dla mnie jako muzyka. Jestem naładowany energią na 120%. 

Wspomniałeś, że w końcu wiesz, co robisz – wcześniej nie wiedziałeś?

Trochę tak. Mam wrażenie, że w przeszłości nieco błądziłem, a z kolei Tramhaus dał mi poczucie bycia w pełni ukształtowanym artystą.

Kiedy sobie to uzmysłowiłeś?

Bardzo wcześnie – właściwie już przy okazji pierwszych paru koncertów. Rzeczy klikały na tyle dobrze, że po prostu czułem się, jakbym w końcu znalazł swoje miejsce. Na występach pojawiało się sporo ludzi, dobra energia, a potem wszystko rozwijało się w ekspresowym tempie. Do tego doszło parę fajnych festiwalowych sytuacji i oto jesteśmy w obecnym położeniu, co wciąż niesamowicie mnie cieszy.

Brzmi jak marzenie.

Dokładnie, ponieważ mieliśmy na tyle dużo farta, jeśli chodzi o zainteresowanie publiki, że już na wczesnym etapie staliśmy się pewni swego. 

Wasze podejście do gatunku odznacza się dużą dawką luzu i przebojowości, ale gdybyś miał wskazać, jaką niespotykaną dotąd rzecz wnosicie do sceny postpunkowej, co by to było?

Bardzo ciekawe pytanie! Wydaje mi się, że o ile duża część postpunkowych składów ma w sobie coś robotycznego lub eksperymentalnego, o tyle my jesteśmy w tym wszystkim bardzo rockowi, wręcz garażowi. Stawiamy na dobre riffy i odpowiednią ekspozycję energii w pakiecie z surowością. Czy ma to jakikolwiek sens? (śmiech)

Jak najbardziej ma – to coś, co siedzi w was podświadomie, czy narodziło się jako efekt wytężonej pracy na próbach?

Raczej druga opcja. Pierwsze kawałki, jakie kiedykolwiek napisaliśmy, były bliższe temu klasycznemu, mechanicznemu post-punkowi, ale gdy chemia między nami zaczęła narastać, jakoś znienacka zaczęliśmy wrzucać do tej układanki więcej rockowych riffów i generalnie nadawać numerom bardziej organiczny feeling. To dla nas bardziej naturalne, jak tak teraz o tym myślę.  

Kiedyś powiedziałeś, że rotterdamska scena okołorockowa jest głośna, a do tego w jakiś sposób unikatowa. Jak myślisz, dlaczego Tramhaus, Library Card czy Iguana Death Cult wychodzą z tego samego środowiska, grają post-punk z dużą swobodą i naciskiem na luz, a jednak brzmią od siebie kompletnie inaczej?

Sam się nad tym zastanawiam, ponieważ ta scena to coś na kształt systemu naczyń połączonych. Wszyscy znają wszystkich, wszyscy przeplatali się w różnych składach – wbrew pozorom to środowisko jest wyjątkowo małe i hermetyczne. Na przykład Iguana Death Cult zaczynała od garażowego grania, a teraz więcej kombinują i chętnie podjeżdżają w eksperymenty, choćby za sprawą inkorporacji instrumentów dętych, bo dzięki temu dobrze się bawią. Z kolei Library Card powstało dlatego, ponieważ byli zajarani Dry Cleaning, czemu nie ma się za bardzo co dziwić. Przy czym my ukazujemy szczęśliwą, jasną stronę rocka, że to tak ujmę. 

Czyli każdy z tych zespołów łączy potrzeba zmian?

Nie do końca – powiedziałbym, że łączy nas potrzeba robienia rzeczy po swojemu. Zakładaliśmy zespoły, ponieważ lubimy głośną, intensywną muzykę, ale nie chcieliśmy tworzyć kapel z wykrojnika, tylko zaproponować coś własnego, być może wcześniej niespotykanego. 

W jaki sposób uzyskujecie ten szczęśliwy element rocka, o którym wspomniałeś?

To zabrzmi bardzo prosto, ale uzyskujemy ten element, po prostu grając. Gdy spotykamy się na sali prób i ogrywamy nowe kawałki, czujemy się szczęśliwi i podekscytowani jak dzieciaki, więc siłą rzeczy znajduje to swoje odzwierciedlenie w muzyce. 

Łatwo wam utrzymać ekscytację?

Bezproblemowo. Dla przykładu: mamy w repertuarze numer “The Goat”, który gramy właściwie na każdym koncercie, ale ilekroć to robimy, czujemy taką samą frajdę jak za pierwszym razem. Wydaje mi się, że słuchacze również dostrzegają tę energię i dzielą ją razem z nami. 

Gdy dorastałeś, słuchałeś hardcore’u, emo i metalu – żaden z tych nurtów nie łączy się z Tramhaus, ale wydaje ci się, że podświadomie jesteś w stanie przemycać te wpływy do muzyki?

Chyba tak! Zresztą nie jestem jedyny. Nasz wokalista, Lukas (Jansen – red.), również słuchał hardcore’u i metalu na potęgę. Z racji na to uwielbiamy przemycać cięższe sekcje w trakcie występów. Na przykład, gdy gramy “Minus Twenty”, w którym znajduje się konkretny instrumentalny hook, doprowadzamy go do granic ciężaru – ja wyciskam blast beaty w zwolnionym tempie, a reszta zespołu robi tyle hałasu, ile może, by następnie wrócić do rockowego vibe’u. Dzięki temu piosenka wypada znacznie fajniej i intensywniej. 

Co zapewniły ci metal i hardcore w ramach rozwoju artystycznego?

Wydaje mi się, że oba te nurty dały mi wiele pod kątem utrzymywania precyzji i stałego, bardzo wysokiego poziomu energii, co jest niezwykle istotną sprawą w przypadku perkusisty. Uwielbiam dodawać piosenkom nowych smaczków, uwielbiam, gdy mogę wykazać się jakimś krótkim, ale efektywnym przejściem – być może nie nauczyłbym się tych rzeczy, gdyby nie metal i hardcore, zwłaszcza to drugie.

Mimo krótkiego stażu zagraliście grubo ponad sto koncertów, przy czym dziś nie każda kapela niemal od początku działalności stawia na intensywne występowanie. Zakładam, że po drodze musiało zaskoczyć was dużo rzeczy.

Zgadza się. Wciąż uważam, że zagraliśmy dziwacznie dużą liczbę koncertów. (śmiech) Tylko w ubiegłym roku odhaczyliśmy aż 73 występy, co brzmi niedorzecznie w kontekście zespołu, który ma na koncie wyłącznie jedną EP-kę i trochę singli. 

Tyle mówi się o muzykach, którzy są wiecznie zmęczeni ciągłymi trasami koncertowymi, ale po tobie jakoś tego nie wyczuwam.

Bardzo lubię mieć parę dni wolnego po dłuższej trasie, ale nie ukrywam, że dość szybko się regeneruję, więc po niedługim czasie jestem pełen energii i chcę ruszać w kolejne trasy, reszta zespołu również. Oczywiście czasami bywa trudno, a wielogodzinne przemieszczanie się z punktu A do punktu B potrafi dać w kość, lecz wystarczy się dobrze wyspać i wszystko gra jak w zegarku. 

To wszystko dzięki pasji wynikającej z grania?

Chyba można tak powiedzieć. Wszyscy w kapeli czujemy, że koncertowanie to bardzo istotna część naszego funkcjonowania.

Wyobrażasz sobie, by w niedalekiej przyszłości strzelić trasę tak długą jak Guns N’ Roses po wydaniu “Use Your Illusion”? W ich przypadku licznik zatrzymał się na 194. koncertach w ciągu dwóch i pół roku.

Przedstawiona przez ciebie wizja brzmi jak bardzo duże wyzwanie, ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Może będziemy koncertować tak gęsto jak Guns N’ Roses, kto wie? W ich przypadku było też o wiele łatwiej, bo spali w hotelach i jeździli wielkimi, luksusowymi busami, a my – póki co – przemieszczamy się głównie vanami. Im bardziej komfortowa możliwość podróżowania, tym większa szansa na więcej koncertów, tak to widzę. 

Mówi się, że wasza relacja w zespole jest niemal symbiotyczna. Dochodzi czasem do sytuacji, gdy bywa to problematyczne?

Raczej nie. Znamy się jak łyse konie, spędzamy ze sobą mnóstwo czasu i zdecydowanie potrafimy się dogadać. Jasne, nie zgadzamy się we wszystkim, ale potrafimy to rozwiązać rozmowami, a nie głupimi kłótniami.

Łukasz Brzozowski

zdj. Guus van der Aa (1), Michele Margot

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas