Płyty, bez których nie byłbym sobą: Cyprian Łakomy (In Twilight’s Embrace)

Dodano: 14.11.2023
W najnowszym odcinku „Płyt, bez których nie byłbym sobą” gościmy frontmana In Twilight’s Embrace. Cyprian opowiada m.in. o tym, jak jego życie zmieniły Armia czy Kat i uzasadnia, dlaczego jego osobowość w dużej mierze definiują dwie pozycje z katalogu Dead Can Dance.

Płyta, dzięki której zapragnąłem zostać muzykiem:

Miałem kilka podejść do odpowiedzi na to pytanie, ale zupełnie nie umiem takiej płyty wskazać z przekonaniem, że to właśnie ją należy winić za to, że od lat wycieram sobą krajowe estrady.

Płyta, której się wystraszyłem przy pierwszym odsłuchu: 

Kat – “Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach”

Dziś, kiedy nawet największe randomy śmieszkują z linijki o “wielkich jajach” z tekstu “Purpurowych godów”, może się to wydawać niepoważne, ale tak było. Kata, podobnie jak większość wczesnych referencji w świecie rocka i metalu, pokazał mi ojciec. Ale sprzedał mi ich wpierw jako “polski zespół od metalowych ballad” przy okazji częstych emisji klipu do “Łzy dla cieniów minionych” w programie “Clipol” na TVP2. 

Potem dowiedziałem się więcej: podczas któregoś z wyjść do poznańskiego EMPiKu, wziąłem z półki egzemplarz “Róż…” z tą przerażającą okładką, na której zakapturzona postać niesie dziecięcy nagrobek. Tata tylko porozumiewawczo obwieścił: to są sataniści.

Nie było mnie wtedy stać na CD, więc w sklepie przy Głogowskiej, wracając którejś soboty z kółka geograficznego położyłem 16,50 PLN na ladzie w zamian za silvertonowską taśmę. 

Na tej płycie straszy dużo więcej niż okładka. “Dziwny szept, ciemny las, dzikie sny, czarna msza”, pełne grozy numery takie jak “Płaszcz skrytobójcy”, “Słodki krem” czy katowski manifest w postaci monumentalnego “Wierzę”, którego tekst ciągle odkrywam na nowo – to tylko kilka przykładów.

A momenty, w których Kostrzewski odpala wrotki, opowiada sobie tylko zrozumiałe kawały i rzuca obleśnymi seksualnymi aluzjami jedynie tę grozę uwydatniały, pokazując jak bardzo nieobliczalnym zjawiskiem był Kat.

Płyta, która zmieniła moje postrzeganie danego gatunku lub muzyki w ogóle:

“Legenda” Armii. Na ogół punk traktuje o tu i teraz, skupia się na komentowaniu rzeczywistości, a funkcją metalu jest od tej rzeczywistości ucieczka. “Legenda” Armii zadaje temu podziałowi kłam; to muzyka bajkowa i pełna czegoś niesamowitego. Riffy Brylewskiego, dzikie i żywiołowe bębny Stopy oraz poezja Budzyńskiego to tylko kilka elementów, dzięki którym “Legenda” funkcjonuje jako coś poza czasem i nie z tego świata. 

Płyta, która definiuje to, kim jestem jako człowiek

Chciałem wrzucić coś z metalu, ale nie. Muzyka, która odzwierciedla moje najgłębsze emocje, a jednocześnie nie jest muzyką gatunkową znajduje się na “Spleen and Ideal” oraz “Within the Realm of the Dying Sun” Dead Can Dance. Jest w tych dźwiękach zarówno mój melancholijny eskapizm i tęsknota za czystym, abstrakcyjnym pięknem które najlepiej oddaje utwór “Summoning of the Muse”.

Płyta, która może być ścieżką dźwiękową dowolnej imprezy:

“Brave New World” Iron Maiden.

Płyta z najbardziej życiowymi tekstami.

“Boxer” The National albo “Uprising” Entombed.

Płyta, którą uwielbiam, choć nikt by mnie o to nie posądzał.

“Definitely Maybe” Oasis.

Płyta, której słuchania nie życzyłbym najgorszemu wrogowi.

Którykolwiek album Red Hot Chilli Peppers. Kategoria funu w muzyce należy do zagadnień, które mam w raczej niskim poważaniu. A RHCP zdecydowanie mają go za dużo.

zdj. Bart Kłopotowski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas